niedziela, 24 grudnia 2017

Kurisumasu - czyli jak wygląda Boże Narodzenie w Japonii?






Hej, moi kochani.
Z racji tego, że piszę ten post przed świętami a nie wiem kiedy trafi na tablicę główną, chciałabym skorzystać z okazji i życzyć wam wszystkim i każdemu z osobna zdrowych, pogodnych Świąt Bożego Narodzenia. Samych sukcesów, spełnienia marzeń i żebyście kochali i byli kochani. Oraz Szampańskiej zabawy na Nowy Rok, oby był jeszcze lepszy niż jeszcze obecny 2017 :)

No cóż to chyba tyle, możecie uznać to za wstęp. Nie trudno się chyba domyśleć o czym będę pisać.
Kurisumasu - czyli jak wygląda Boże Narodzenie w Japonii? Jest to dosyć ciekawe zjawisko, ponieważ Święta Bożego Narodzenia są chyba najbardziej znanymi świętami i obchodzonymi nawet na wschodzie. Dlaczego piszę, że to ciekawe? Ponieważ Japończycy do Świąt Bożego Narodzenia przygotowują się już od połowy listopada, a tak naprawdę katolików jest tam mniej niż jeden procent. Więc można powiedzieć, że nie traktują tego jako kwestię religijną. Japończycy, bardzo lubią święta pochodzące z zachodu więc nic dziwnego, że Święty Mikołaj zawitał i tam.

Dlaczego Kurisumasu?
Kurisumasu - to czas, który powinien kojarzyć nam się z rodzinną atmosferą, miłością, radością. Czyli wszystkim co najlepsze. Czy tak właśnie nie wyglądają święta?

Jak wygląda kolacja wigilijna w Japonii?
Na pewno nie składa się z dwunastu dań, słomy pod stołem, dodatkowego miejsca dla nieznajomego gościa. Japończycy są bardzo rodzinni, więc każde święto, które pozwala im spędzić razem wspólne chwile cenią bardzo, ponieważ na co dzień są bardzo zapracowani.
Ubierają się uroczyście, na stole gości kurczak oraz kurisumasu keeki (jap. świąteczne ciasto).
Niestety też bardzo często obserwuje się zjawisko przenoszenia domowych, wigilijnych kolacji w bardziej nowoczesne miejsca. Restauracje takie jak KFC posiadają w tym czasie świąteczne menu, a w noc wigilijną ludzi jest tam na pęczki,  co oczywiście przekłada się na niezwykły dochód, ale tego już nie muszę mówić.

Podczas trwania okresu świątecznego większe miasta lśnią magią lampek choinkowych, wszelakie ozdoby świąteczne towarzyszą nam na każdym kroku, i z każdego głośnika restauracji słychać świąteczne piosenki typu "Jingle Bells".
                                     WESOŁYCH ŚWIĄT!
Ev







wtorek, 19 grudnia 2017

Black Mirror

Black Mirror to seria wypuszczona przez Netflix i emitowana od 2011 roku. Tak, też się dziwiłam, że ta seria aż tyle ma. Składa się na nią 13 odcinków czyli 3 sezony i niedługo ma wyjść 4.

(Ej napisz im o… Tak, wiem!) Wiem z czym Wam się kojarzy Black Mirror, ponieważ do mnie przed obejrzeniem serialu dotarł taki news: “ej a w tym Black Mirror to gościu r**** świnię, hehe” I myślicie, że chciałam to obejrzeć po takim komentarzu?? Absolutnie. Dlatego tyle z tym czekałam. Nie mogę wyrazić mojej opinii nie odwołując się do historii maciory.

Odcinek pierwszy. The National Anthem.

Mamy tu nieciekawą sytuację. Księżniczka bliżej nieokreślonego kraju zostaje porwana. Kto może ją ocalić?

A: Rycerz.

B: Ukochany

C:Ojciec

D:Matka?

PREMIER. Tak, premier tego państwa może uratować księżniczkę. Dlaczego? Poprostu. Co ma zrobić? Już się domyślacie, ale sprecyzujmy. Warunkiem uwolnienia księżniczki jest odbycie stosunku seksualnego Michaela Callowa z maciorą. Całość tego czynu ma być puszczona na żywo o konkretnej godzinie w telewizji publicznej. Czy Michael się zgadza? Absolutnie. Czy przekonuje go to, że jako jedyny ma władzę nad życiem księżniczki? Wcale. Jak się domyślacie rodzice księżniczki nie uznają odmowy i Michael nie ma wyboru. Myślicie, że nie kombinuje? Kombinuje jak może. Zatrudnia nawet podobnego do niego aktora filmów pornograficznych. Jego “przyboczni” kombinują na lewo i prawo, ale w czasach wysoko rozwiniętej technologii i zbiegów okoliczności porywacze dowiadują się o tym. Michael nie ma wyjścia. Michael ma żonę. Ona się nie zgadza by ratował księżniczkę i szargał swoją opinię. Ale wszyscy już wiedzą co ma zrobić Callow. Wszyscy czekają na jego decyzję. Cały kraj? Państwo? I robi to. Z płaczem. Z obrzydzeniem. Łyka co ma łyknąć i wbrew sobie robi coś dla dobra kogoś innego. Kogoś obcego. Dużo ludzi ogląda wtedy telewizję, wszyscy go oceniają. Jedni źle, bo “ co on na Boga wyprawia” inni dobrze: “ ten człowiek jest w stanie zrobić wszystko dla dobra innych”. Myślicie, że uratował księżniczkę? Napisałabym żebyście sami się przekonali, ale rozumiem, że nie każdy będzie chciał to zrobić, więc Wam powiem. I tak i nie. Księżniczkę wypuszczono pół godziny przed transmisją na żywo. Udokumentowały to kamery na jednej ze stacji benzynowej. I kto tu został… (Sharky, na litość boską!). Na szczęście agentka i przyboczni premiera zatajają ten fakt nawet przed nim dla ogólnego dobra. Michael zostaje bohaterem. Bierze udział w różnych akcjach publicznych rok po tym wydarzeniu. Uśmiechnięci, razem z żoną pokazują że sobie poradzili, są silni. Jak myślicie, co się dzieje, gdy przekraczają próg domu? No właśnie. Niby fajnie przed kamerami, ale nie da się łatwo uporać z taką traumą. Nie samemu, jak myślicie co by się stało, gdyby Callow dowiedział się, że ktoś nim manipulował?


Przepraszam, musiałam opisać Wam ten odcinek żebyście trochę zrozumieli sytuację. Ten serial nie bawi się z widzem. Ten serial to wizja Charliego Brookera. Pokazuje dobitnie i bez litości zagrożenia jakie może wywołać rozwój technologiczny. To jakby 3 sezonowa przestroga. Każdy z nas może znaleźć się kiedyś w takiej sytuacji. We mnie cały serial wzbudził ogromny niepokój. Długo brałam się za napisanie tego artykułu, ponieważ ta produkcja wywołała u mnie sporą fobię technologiczną. Nie radzę sobie z technologią za dobrze. Nie lubię jej, a po tych odcinkach pomyślałam “Co ja tak scrolluję facebooka ciągle? Dlaczego to robię? To niebezpieczne. Książko, gdzie jesteś?” ( O pewnie dlatego 2 telefon wpadł ci do sedesu! ...Milcz.). Black Mirror zbiera cały niepokój tego świata w 13 odcinkach. Chcę Wam opowiedzieć o kilku moich ulubionych ( To źle brzmi masochistko. Tak...wiem)

Be Right Back

To pierwszy odcinek 2 sezonu ( btw. drugi sezon jest znacznie mocniejszy niż 1) opowiada historię Marthy- młodej kobiety cierpiącej po stracie swojego kochanka. Pogrążona w rozpaczy i tęsknocie znajduje usługę dzięki, której może “przywrócić” mężczyznę do życia. Chcecie wiedzieć o co chodzi? Gdy dużo zapłacisz i masz odpowiednią wannę w przeciągu kilku dni otrzymasz najnowszego androida z wspomnieniami i sposobem zachowania zmarłej ci bliskiej osoby! Wszystko bazując na wirtualnej aktywności historii tej osoby. Normalka! Pamiętacie stwierdzenie “nie masz facebooka, nie istniejesz”? Mniej więcej tak to działa z tą zasadą, że nie zmartwychwstaniesz jak nie jesteś online. Czy taki sposób jest dobry na wyjście z żałoby i ruszenie dalej...niekoniecznie. Ten odcinek wywołał u mnie łzy. Zresztą większość z nich to zrobiła.

Znacie takie uczucie, gdy oglądacie coś i wiecie, że zaraz wydarzy się coś niemiłego? To uczucie niepokoju nie pozwala Ci gapić się bezmyślnie w ekran, odwracasz czasem wzrok, bo coś innego przykuło na chwilę Twoją uwagę. Czasem jest tak, że gapisz się, masz uczucie ogromnej goryczy i wiesz, że nie zrobisz nigdy w życiu replay. Wiem, bo próbowałam. Taki właśnie jest ten serial. 3 odcinki w każdym sezonie. I koniec.

Playtest

2 odcinek 3 sezonu. Ten to dopiero był pokręcony.

Nie masz gotówki, a szukasz łatwej i szybkiej kasy? Jesteś nerdem lub geekiem komputerowym? Jesteś w podróży i bardzo nie chcesz jej przerywać? Weź udział w naszym teście najnowszej gry typu horror! SaitoGemu zatrudnia takiego właśnie gościa do testów- Coopera. Cooper wyłączył telefon bo mu kazali ze względu na bezpieczeństwo, bo tu się testuje nowe technologie, bo to niebezpieczne, spięcia mogą wystąpić, ale i tak go włączył by wysłać fotkę. Zakładają mu implant, dzięki któremu widzi grafikę w 3D (coś jak VR). Gra nazywa się Whack-a-Mole i bazuje na strachu gracza. Odczytuje z mózgu to czego się boisz. Podczas gry dzwoni matka Coopera, ale asystentka rozłącza się i tyle. Nie wyłącza telefonu. Na mężczyznę czeka kilka jumpscaerów, później dziewczyna, którą dopiero co poznał wpada do domu i mówi mu, że ta gra jest niebezpieczna, a za jakiś czas dźga go nożem. Bolało. Dlaczego? To tylko gra. Dziwna i głupia. Chcę przerwać! Idź do accesspointu. Okay. Pokój na górze. Ups...to nie accesspoint. Czego Cooper boi się najbardziej? Alzhaimera, boi się, że będzie kiedyś w takim stanie, że nie pozna swoich najbliższych, sam wie jak to boli. I na chwilę w tym pokoju zapomina wszystko. Nie potrafi odpowiedzieć na żadne z podstawowych pytań. Chce usunąć implant kawałkiem potłuczonego lustra. Pracownicy SaitoGemu przerywają grę. O sorki, prze pana technologia poszła za daleko w pana mózg nie da się wytłumaczyć. Co?! I budzi się. Właśnie w tym pokoju, w którym zaczął test. Minęła tylko sekunda odkąd się zaczął. Nie chce już grać. Wraca do domu. Jego mama go nie poznaje, ciągle dzwoni na jego komórkę. Nie dodzwoni się. Może zgadniecie co się stało w pierwszych 0,04 sekundy po rozpoczęciu eksperymentu?

Shut up and dance

3 odcinek 3 sezonu. Trzeci sezon dał mi nieźle w kość. Min. ten odcinek. Wyobraźcie sobie, że ściągacie antywirusa, bo coś Wam w komputerze nie działa, wszystko spoko już się nie zacina można żyć w świecie wirtualnym bezpiecznie. Robicie to co zwykle. To sieć, jesteście przecież anonimowi. Problem w tym, że ten antywirus to wirus. E tam, zrobimy format C będzie dobrze. Nie, nie będzie, bo jest już za późno. Kenny to całkiem fajny chłopak, pracuje w czymś w rodzaju McDonalds, trochę nieśmiały, nie lubi jak siostra zabiera mu laptop i kradnie colę. Średnio dogaduje się z innymi ludźmi. Normalny nastolatek. Ma jeden poważny sekret i jeszcze większy problem. Ściągnął (anty)wirusa i się nie zorientował. Dostaje maila zaraz po masturbacji: We saw what you did. Ups..ktoś cię oglądał przez kamerę w laptopie, krępujące. Ale ej, czym się martwisz? Wszyscy to robią. Musisz odpowiedzieć na wiadomość swoim numerem telefonu, bo inaczej wszyscy dostaną ten filmik. Dalej są instrukcje, których musisz się trzymać. I Kenny to robi, jedzie gdzieś, gdzie mu każą, odbiera paczkę, zawozi gdzieś. Takie zwykłe rzeczy. Na początek. Ale co człowiek jest w stanie zrobić by ukryć swój intymny sekret przed światem...okraść? Zabić? Jaki sekret? Przekonajcie się.

Jeśli myśleliście, że 13 Reasons Why (o którym zresztą powstaje równolegle artykuł), jest dołujące, przytłaczające i wywołuje niepokój...oh jak bardzo się mylicie. Chociaż raz, ale przełamcie się, bo zapraszam Was na maraton samouświadomienia. A wszyscy Ci co już obejrzeli i czekają na 4 sezon: Jak Wasza ocena? Moja 10/10 mimo, że boli mnie psychika.

~Sharky

środa, 13 grudnia 2017

Historia

Historia postaci, czyli po kiego wałka mi tyle pracy przed sesją.
    Co to tak właściwie jest i po co nam to w erpegu? Ok zacznijmy od początku. Każdy mistrz gry nawet ten początkujący stara się by świat wykreowany przez niego żył. Gracz jako twórca postaci też powinien dążyć do tego by jego postać żyła.
    No dobra to co ja mam tam pisać? No ok już wyjaśniam. Obstawiam, że jesteś graczem i nie żyjesz na tym świecie od 3 miesięcy. Spójrz na swoje życie... ej no weź przestań płakać nie o to mi chodziło, że jesteś przegrywem... już dobrze? No to jeszcze raz. Pamiętasz swojego pierwszego przyjaciela?  Pamiętasz gdzie mieszkales jak byłeś dzieckiem? Ulubiona zabawa? No jak pamiętasz to lecimy dalej. Pierwsza szkolna bójka... tak to ze dostałeś w rondel też się liczy. Pierwsze zauroczenie? Ok widzisz nie jesteś w stanie opowiedzieć całego życia, ale masz jakieś odnośniki. Twoja postać też powinna mieć odnośniki i może nie tak szczegółowo, ale najważniejsze wydarzenia z jej życia. Te miszczuniu ale po co mi to bo dalyj nie kminie?  O jeżu.... siadaj i słuchaj. Sprawa jest prosta. Musisz poczuć więź z postacią to zabroni ci robić głupich rzeczy i narażać jej życie od tak. Twoja postać nie jest zabawką, którą możesz w dowolnej chwili wywalić i zrobić nową... znaczy się teoretycznie możesz tak zrobić, ale nie powinieneś. Kiedy zaczniesz pisać i włożysz w to nie tylko ciężką pracę, ale i serce to potwornym ciosem dla ciebie będzie wywalenie tego do śmieci. Postać przestaje być kartką papieru z cyferkami i zaczyna być człowiekiem.
    Druga sprawa też ważna pomagasz mistrzowi gry. Tak ty i nie rób takich oczu ty tez możesz pomóc mistrzowi gry. Fabuła sesji/sagi czasem może wyglądać na długą, ale okazuje się że da się ją rozegrać w kilka godzin dlatego mistrz gry musi mieć podkładkę. W swojej historii postaci napisałeś, że masz śmiertelnego wroga tak? Interesujące... a co po wiesz na to żeby właśnie teraz dziwnym trafem był w tej samej wiosce co ty? I myk już się kręci imba. Zmęczeni walkami z orkami i smokami? Chcecie odpoczynku? O twoja siostra ile miała lat? 21? No to już panna nie dziewczynka.... o goniec wręcza ci list z zaproszeniem na ślub. Bang historia sama się pisze  Fajne nie? 
    Sprawa trzeci i jak dla mnie najważniejsza. Pisałem o tym, że świat żyje nie? No więc nie bądź zdziwiony jak nagle się okaże, że postać w twojej historii opisana jako BFF nieżyje. Dude najpierw napisałeś o tym, że masz najlepszego przyjaciela od dziecińśtwa, a później opisałeś swojego arcywroga. Boli nie? Aż chce się płakać... na co czekasz odpalaj motocykl i jedziesz znaleźć gościa i pokazać mu z kim zadarł.
    Historia to rzecz ważna nawet w brew pozorą w takim dunegoncrawlerze, dlatego jak jeszcze raz napiszesz moja postać ma amnezje albo moją wioskę wymordowaly orki i teraz będę się mścić to jak wylapiesz w ten pusty kaczan to ci się kostki posypia.


Fluffy

czwartek, 7 grudnia 2017

Tajemnice Hollywood #1: Alan Smithee

Hollywood od zawsze miało swoje tajemnice, czasem zabawne, ciekawe a  nawet czasem dość drastyczne. To jego urok.  Po latach wiele tych tajemnic ujrzało światło dzienne. Postaram się Wam zaprezentować kilka z nich. Dziś - Tajemnica Alana Smithee'ego.




Alan Smithee - reżyser ponad 74 produkcji takich jak: "Diuna", "Ptaki II", "Hellraiser IV", "Faraoni-krwiopijcy w Pittsburghu" czy "Zlecenie" z Denisem Hooperem i Jodie Foster. A także kilku odcinków seriali "MacGyvera", "Nikity" czy "The Cosby Show" i innych. Mimo że jest zdobywcą, największej ilości Złotych Malin, to i tak dorobek ma imponujący. Więc jaka tajemnica wiąże się z Alanem Smithee'm?
A no taka, że ów reżyser nie istnieje.
Jest to pseudonim używany przez hollywoodzkich twórców od 1969 roku, którzy finalnie nie chcieli się podpisać pod swoim dziełem. Jak to działa? Niby prosto. Niepodoba Ci się film, podpisujesz się jako ktoś inny, by nie było wstydu, jednak nie było to takie łatwe, jak mogło by się wydawać. By skorzystać z pseudonimu, który już oficjalnie wszedł do obiegu, reżyser musiał udowodnić przed przedstawicielami Amerykańskiej Gildii Reżyserów (DGA) a także Stowarzyszenia Producentów Filmowych i Telewizyjnych, że została mu odebrana kontrola nad filmem i nie miał na to większego wpływu, jednak pseudonim nie mógł być ochroną reżysera przed błędami w sztuce reżyserskiej. Oczywiście jak już uzyskaliście pozwolenie na skorzystanie z "Alana", musieliście zachować dyskrecje a także nie mogą ujawnić powodów dla których to zrobili. Ta tajemnica trwała aż 28 lat, aż do 1997 roku, ale po kolei.
Pierwszym filmem w "reżyserii" Alana Smithee'ego była "Śmierć rewolwerowca" z 1969 roku. Prawdziwym reżyserem był Dan Segel ("Brudny Harry" itd.), który film przejął po Robercie Tottenie, ponieważ ten nie dogadywał się z głównym aktorem, Richardem Widmarkiem. Totten musiał odejść, więc pałeczkę przejął Segel, który nie chciał podpisać się pod tym filmem, a na Roberta Tottena nie zgadzał się Widmark, więc finalnie wymyślono Alana Smithee'ego. Pod pseudonimem "Smithee" podpisywało się na prawdę wielu, m.in: David Lynch, Dennis Hooper, Fritz Kiersch, Kiefer Sutherland, Arthur Hiller, Sam Raimi, Ramsey Thomas i wielu innych.
W 1999 roku Oficjalnie DGA postanowiło zaprzestać używania tego pseudonimu, prawdopodobnie za sprawą komedii z 1997r., "Spalić Hollywood" - historia z tym filmem jest bardzo ironiczna. Fabuła brzmi mniej więcej - reżyser tworzy film z którego finalnie nie jest zadowolony i chciałby skorzystać z hollywoodzkiego pseudonimu jakim jest "Alan Smithee", jednak nie może.
Ponieważ sam się nazywa Alan Smithee. Brzmi zabawnie, jednak historia filmu jest lepsza, niż sama jego fabuła. Reżyser tej komedii, po obejrzeniu ostatecznej wersji, która okazała się, mówiąc mało kolokwialnie - gniotem (zdobył szereg Złotych Malin) - sam skorzystał z pseudonimu. Więc film o Alanie Smitheem, został nakręcony przez... Alan Smithee'ego. I choć jak już wspomniałam, DGA zarządził, że wycofuje funkcję jaką pełnił "Alan", to do dziś można natrafić na jego nowe produkcje. Tylko na moment w 2000 roku, Alana zastąpił "Thomas Lee" przy filmie "Supernova". Dziś wszyscy znają tą tajemnice, jednak wciąż nie ma informacji, co takiego skłoniło Davida Lyncha czy Dennisa Hoopera do zrzeknięcia się swoich dzieł.
Dziś filmy Alana Smithee'ego są uważane za pewnego rodzaju kultowe w swej kiczowatości. Są nawet organizowane całe maratony filmowe z jego produkcjami. A wy widzieliście jakiś film Smithee'ego?


Pozdrawiam
Kavka

piątek, 17 listopada 2017

Recenzja Anime - "Noragami"


Witam was, dzisiaj poczytamy sobie o pewnym anime, do którego zawsze wracam i niezmiernie czekam na trzeci sezon, obym tylko nie czekała tak długo jak to było w przypadku "Shingeki no Kyojin"

Otóż mam na myśli moje "Noragami"
                                                             
Yato, dres, zapomniany Bóg, żyjący na łasce innych próbuje się odnaleźć w nowej erze. Porzucony przez swoją świętą bron, pozostaje łatwym celem dla mrocznych stworzeń. Jak żyć pomyślicie sobie? Nie martwcie się, nasz bohater zawsze znajduje wyjście z sytuacji. Idzie mu to troszkę łatwiej, kiedy napotyka na swojej drodze Hiyori Iki, dziewczynę bez namysłu oddająca się światu Odległego Brzegu.
                               
Postanowiłam nie zdradzać wam więcej szczegółów na temat tego anime, nie pożałujecie jeżeli sami skusicie się na tę serię. Anime należy typowo do gatunku komediowego, podłapie się również na delikatny romans. Znajdziemy tam również akcję, która nie ciągnie się jak flaki z olejem, tylko ładnie przechodzi z wątku do wątku, tworząc piękną całość. Jestem zauroczona tym anime, bo oglądałam je już chyba z 10 razy, znam każdą kwestię niemal na pamięć, ale nie przeszkadza mi to w oglądaniu.


Dialogi, pojawiające się w tym anime są lekkie, zabawne, smutne. Wszystko zależy od sytuacji. Roniłam łzy z bólu i śmiechu, towarzyszyły mi chyba wszystkie emocje. Nie zapominajmy oczywiście o kresce, która jest fenomenalna, dopracowana i urzekająca.
Anime oceniam 9/10. Byłaby pełna dziesiątka, ale trochę długo każą mi czekać na 3 sezon (chodź pogłoski mówią, że ma wyjść zimą tego roku!)

Także to tyle ode mnie, mam nadzieję, że sięgniecie do tego anime bo naprawdę warto :)
Pozdrawiam.
                                                                                                                             Ev.

                           

sobota, 11 listopada 2017

"The Walking Dead. Narodziny gubernatora" - Robert Kirkman Jay Bonansinga


To jest chyba ta książka, o której wspomnieć powinnam na samym początku. Nie tylko o książce, ale o  wszystkim co jest związane z tym tytułem. Jedna z najbardziej rozpoznawalnych serii o zombie i moja ulubiona. 
THE WALKING DEAD ! 
W skrócie jak zaczęła się moja przygoda z TWD. Kiedyś w zakamarkach Internetu znalazłam filmik, którego autor nagrywał materiał z gry o tym samym tytule. Opowiadał, że w niektórych fragmentach może przypominać serial. A że gra mi się spodobała to moja reakcja była taka:  „To jest taki serial !?”. Pamiętam, że wtedy w telewizji była reklamowana zapowiedź 3 sezonu. No i co 2 sezony w 2 dni. CHALLENGE ACCEPTED .
W międzyczasie nadrobiłam komiks, który dla mnie jest rewelacyjny. I w sumie tak zaczęła się fascynacja zombie i nie tylko. Całym tym apokaliptycznym klimatem ;)
Ale wróćmy do książki. O jej treści nie dowiemy się z serialu. Akcja toczy się już w czasie apokalipsy na samym początku ataku zombie. Poznajemy Philipa Blake tylko NIE  takiego jakiego już niektórzy mogą kojarzyć  z serialu. A tak wgl jak dla mnie jeden z  fajniejszych czarnych charakterów jeżeli można to tak określić.  Za wszelką cenę chce chronić swoją córkę Penny . Jest jeszcze starszy brat Philipa ( Brian jego przeciwieństwo, chce pomóc ale coś mu nie wychodzi) oraz 2 kumpli. Razem próbują przetrwać uciekając z miasta przed stworami. 
Spotykają na swojej drodze wiele przeszkód. No wiecie mieli lepsze i te gorsze chwile. W końcu udaję im się dotrzeć do miejsca zwanego Woodbery. I tyle ? No nie!  Chciałabym wam jeszcze napisać bo jest o czym . Jest to trudne i nie chciałabym napisać za dużo ani nic zaspoilerować. Ale od początku do końca książki nic nie jest już takie samo. 
Książka warta przeczytania. Akcja wciąga. Sama nie mogłam się oderwać. Autor genialnie kreuje apokaliptyczny świat. Relacje między bohaterami oraz emocje są takie prawdziwe. A i jeszcze wpływ wydarzeń na zachowanie bohaterów. Tego nie mogę pominąć. A i zakończenie książki – zamurowało mnie. Nie spodziewałam się takiego zakończenia. 
Powtórzę się, ale trudno. Książka jest warta przeczytania.

Do zombiaczenia
DJ

wtorek, 7 listopada 2017

Erpegi są jak szachy.


Kto grał w erpegi ten wie że grając trzeba mieć łeb na karku. Najprościej jest mi porównać rpg do szachów, żeby zobrazować o co mnie biega. 
Szachy to gra strategiczna gdzie dwóch graczy siada naprzeciw siebie przed planszą i rozgrywają mała wojnę gdzie figury pełnią funkcję żołnierzy. 
W szachach oprócz podstaw, czyli jak dana figura się rusza, rzeczą najważniejszą jest przewidywanie ruchów przeciwnika i umiejętność ogarnięcia aktualnego pola bitwy. W rpg i od strony mistrza gry jak i graczy ważne jest by myśleć do przodu. Przewidywać różne scenariusze i dostosowywać się do nich. 
Mieć plan na każdą ewentualność. Jak to wygląda od strony gracza. Jest sobie powiedzmy czterech graczy. Zaczynają robić postacie i już zaczyna się gra w szachy. Dobrać klasy tak żeby się uzupełniały, ale o tym już kiedyś pisałem. Mamy drużynę i dochodzi do starcia. Przykład z życia. Gracz gra snajperem. Przygotowuje się do obrony katedry przed mutantami. 
Jego towarzysze zajmują pozycję na placu katedralnym. On obiera sobie najwyższą wieże katedry jako pozycję snajperska. 
Sprawdza czy z wieży widać wszystko z każdej strony. 
Woła do siebie jednego pachoła, który ma donosić mu amunicję. Większość powiedziałaby "no spoko let's the rock of begin", ale nie nasz snajper on wie, że to dopiero połowa przygotowań. Załatwia sobie linę i przypina do kolumny w wieży, sprawdza zewnętrzna ścianę wieży. Zaczynamy bitwę. Czy można zaskoczyć naszego snajpera? Raczej nie. Zostanie ostrzeżony przed wdarciem się do katedry przez pachoła. Amunicja raczej nie ma prawa się skończyć. Zacięta broń? Pachoł poleci po inną. Obrona katedry została złamana. Mutanci wdzierają się do katedry. Pachoł daje mu 10 sekund kiedy potwory się nim zajmują. Wystarczy na to by przypiąć do siebie linę i wyskoczyć przez okno. Lina pęka. 
Snajper wie jak wygląda ściana dlatego bez problemu znajdzie miejsce podparcia i schodzi na dół. Można jeszcze bardziej rozwinąć co mogłoby się stać i poprowadzić przygotowania tak żeby zapobiec nieszczęściu. Istotnym jest by potrafić takie rzeczy robić w biegu w sensie myślenie i reagowanie. "Ale Puszku my gramy sesję nastawioną na rolplej i intrygi." Ryly? No dobra. Wygląda to identycznie tylko jest o niebo cięższe. 
Musimy przewidywać zachowania ludzi, zbierać o nich informacje, wiedzieć jak poprowadzić rozmowę, z kogo zrobić wroga, a z kogo przyjaciela. Taki na przykład szlachcic. Zostaje zaproszony na uroczystą kolację przez barona ziem, które aktualnie odwiedza w podróży. Jeden pomyśli "idziemy zachlać ryj, ale fajnie", ale prawdziwy gracz pomyśli "co mogę z tego mieć...". 
Zbiera informacje o baronie, jego rodzinie, ziemiach, konfliktach i sojuszach, zwyczajach i upodobaniach. Wiemy, że baron ma nie zamężną córkę, jego ziemie borykają się z nawracającą plagą choroby, nie pija alkoholu, za to lubi napary z ziół. 
Baron jest raptusem i jest chorobliwie zazdrosny o żonę. Wiemy wszystko i lecimy z koksem. Chcemy przyjaciela to podeślij baronowi kilku naszych cyrulików oraz w prezencie przynieść bukiet polnych ziół. Chcemy wroga? Już chyba wiecie na czym to polega. No dobra to teraz mistrz gry. Ten to jak zwykle ma przesrane. Graliście w szachy z wymagającym przeciwnikiem? 
To teraz zagraj z czterema naraz. Musimy myśleć za każdą postać niezależną, reagować tak jak zareagowałyby postacie. 
Nie jest to proste zadanie, ale taka już nasza przypadłość, my mistrzowie lubimy wyzwania. Słowem podsumowania, grajcie w erpegi, grajcie w szachy bo to fajne, przyjemne i uwaga... przydatne w życiu :D


Fluffy

sobota, 4 listopada 2017

I Zombie



Witajcie, serialomaniacy ;)
Dzisiaj chciałabym się z Wami podzielić niezwykłym serialem. Piszę “niezwykłym”, bo wywarł na mnie duże i pozytywne wrażenie pomimo uprzedzeń i niechęci jakimi go darzyłam.


I Zombie to produkcja: Table Six Productions Warner Bros. Television oraz DC Comics i tak, jest o dokładnie ekranizacja komiksu. Nie, nie zabrałam się za niego ze względu na komiksowe “korzenie”, bo o tym dowiedziałam się znacznie później. Nie wiem dlaczego go włączyłam tak szczerze, bo zawsze gdy szukałam jakiejś ciekawej produkcji na Netflixie mijałam go szerokim łukiem unosząc brew. No bo heloł, zombie jako główny bohater?
I do tego niezła laska? Serio? Jakaś zombie wersja Twilight?
A więc zgromadziłam w sobie odpowiednią ilość dystansu, przymrużyłam oko i obejrzałam.
Fabuła opowiada losy Olivi Moore, rezydentki i absolwentki medycyny, która bardzo chciała być kardiologiem, jednak coś jej w tym przeszkodziło i zepchnęło do kostnicy. W obu kontekstach. Tak więc Liv idzie na imprezę na łodzi, której uczestnicy ostro dają sobie w palnik testując Utopium, coś idzie nie tak, zamieniają się w zombie i zaczynają się mordować nawzajem. Nasza Liv zostaje podrapana przez jednego z nich- dilera Utopium, Blaine’a, biedna budzi się w worku na zwłoki, przyprawiając jednego z funkcjonariuszy niemal o zawał, że “spakował” żywą osobę. Od tej pory jej życie się zmienia- no cóż na nie-życie. Rzuca pracę rezydentki, obejmuje stanowisko koronera i całymi dniami przesiaduje w kostnicy. No cóż, jakoś trzeba zdobywać mózgi ;) Bycie zombie wpłynęło również na jej związek, zrywa zaręczyny z ukochanym Majorem w obawie, ze zarazi go zombiezmem i zniszczy mu życie.
Teraz czas na krótką analizę zombie z I zombie. Shhhhh….Sharky! No ale fabuła! Nie zdradzaj za dużo! Cicho tam! To bardzo ciekawe i trzeba o tym powiedzieć!
Bardzo cierpiałam ponieważ, wiecie, zombie z filmów Romero, The Walking Dead, Świt Żywych Trupów, zombie nie-apokalipsa rozdzierała moje serce! Dotychczas tylko taką znałam i była dla mnie...no cóż, bardziej...naturalna. Jakkolwiek by to nie brzmialo. Te zombie trochę zalatują wampiryzmem, ale głównie dlatego, że są śmiertelnie blate ( Sharky, zombie-wampiry, wiesz łączy je to, że nie żyją?), oraz przeważnie to ludzie z wyższych sfer- w końcu nikt nie chciał tutaj apokalipsy, ani zombizm nie jest wynikiem wirusa, czy nieudanych badań biologicznych + biedaki nie miały by pieniędzy na opłacenie abonamentu w wysokości 25 kafli miesięcznie za mózgi. A! W dodatku mają białe włosy, a gdy dostają dużą dawkę adrenaliny włącza im się full zombie mode, jak nazywa to Liv i nie ma dla nich żadnych granic. Oczy zachodzą krwią i a sam zombie znacznie przybiera na sile. Przejście do stadium Romero Zombie następuje w momencie odstawienia mózgów- głównie ze względu na długie odizolowanie i uniemożliwienie zdobycia pożywienia. Ten proces jest nieodwracalny. Zostałeś Romero Zombie = musisz zginąć.
Tutaj o zombie wiedzą inni zombie- choć nie, w sumie nie, wie o nich tylko ten co ich zaczął wszystkich zarażać. O i Ravi! Ravi Chackrabarti to koroner i szef Liv. Gdy dowiedział się o jej nie-życiu zaczął szukać antidotum oraz pozwolił na degustację mózgów, bo przecież, tym martwym ludziom i tak się nie przydadzą. Ravi to taki przystojny naukowiec-elegancik z cudownym akcentem ;)  Ach! Zombie mają wizje! No przecież! Prawie bym zapomniała. Przepraszam, ale to przez tą melodię “z openingu”, która krąży mi po głowie. ( I am oooooowwwareeeeady dead! Shark, śpiewasz to za k a ż d y m  razem przez dwa sezony -_-. Ej wiem, dobra? Po prostu to cudowne komiksowe rozwiązanie i głos Deadboy’a...ahh).
Wracamy. Wizje. Liv zaczyna pracę z detektywem Babineaux, ponieważ po zjedzeniu mózgu ofiary  przejmuje część wspomnień, które pomagają rozwiązać zagadkowe morderstwa. Moja ulubiona część to ta, kiedy mózg zaczyna działać i bohaterka przejmuje charakter denata! Często doprowadzało mnie to do płaczu ze śmiechu! Najbardziej kocham mózg napalonej bibliotekarki. O! i trolla internetowego/ gamera!
Obiecuje, że nie tylko się uśmiejecie, bo jest tam całkiem sporo poważnych akcji i dylematów psychologiczno moralnych. Głównie pod koniec sezonów jest jakieś wielkie bum, ale przyznam, że podoba mi się to, ponieważ niektóre wątki  nie są bezsensu ciągnięte przez kolejne odcinki. Po prostu porzucone, ale to bardzo dobry zabieg ;)
Tymczasem pobieram pdf komiksu, bo czuję się jakbym była pod wpływem innego mózgu- mam ochotę na mięso (Sharky, zawsze masz ochotę na mięso ;___: nie dopisuj sobie teorii) i podoba mi się ten stan rzeczy C;
Trzymajcie się i pamiętajcie “Live for a max!

Ps. Niech “okładka” serialu Was nie odstraszy jak mnie, w ogóle na nią nie patrzcie, komiksowa byłaby lepsza.

Sharky

środa, 1 listopada 2017

Ewolucja wizerunku wampira na ekranie

Motyw wampira jest jednym z najstarszych i najbardziej popularnych w kinie, więc nic dziwnego że to właśnie one miały przez cały swój filmowy "żywot" najwięcej przemian wizerunkowych. Chciałabym Wam mniej więcej przedstawić to na najbardziej charakterystycznych postaciach. Nie będę się odwoływać do każdego powstałego kinowego stwora tego rodzaju, bo ten artykuł miałby na pewno kilkanaście jak nie kilkadziesiąt stron, więc z góry przepraszam każdego nieumarłego którego pominę.

Wampiry swoje początki miały już w przekazach oralnych i wszelkich legendach, mitach itd., ale to z literatury a dokładnie z "Draculi" Brama Stokera zaczął się początek wampira w kinie, poprzez ekranizacje i adaptacje. Niestety sam autor powieści, nie zdążył się dowiedzieć, że jego Hrabia, choć najpierw zjedzony przez krytyków, później rozpoczął szał na Draculę, który pojawiał się w kinie.

Zacznijmy od roku 1922, czyli od klasyki niemieckiego ekspresjonizmu, Grafa Orloka z "Nosferatu. Symfonia grozy". Ten film również był tworzony na podstawie słynnej powieści Brama Stokera, choć jak da się zauważyć, różni się od orginalnej ksiażki, ale nie do końca. Prawda jest taka, że jest to po prostu - mówiąc mało kolokwialnie - "zżyna" nie da się tego inaczej ująć, jednak zostało zmienione miejsce akcji i imiona postaci, reszta akcji jest, no cóż... Chodziło o to by nie płacić za prawa autorskie. A teraz ciekawostka: Sytuacja wyglądała następująco, bo choć autor Draculi już nie żył, to o prawa autorskie zaczęła walczyć jego wciąż żyjąca, małżonka, która nie chciała zapłaty, ale nakazała zniszczyć wszelkie kopie filmu "Nosferatu". Wydaje się więc, że sprawę przegrała skoro wciąż możemy oglądać Orloka na ekranie. A no właśnie wygała! I faktycznie taśmy zostały zniszczone, ale najwyraźniej ktoś uratował jedną bądź część kopii, dzięki czemu Orlok żyje wiecznie. Wracając.


Tytułowy Nosferatu, w odróżnieniu od późniejszych wampirów, był prawdziwie brzydki, tak nawet mówił reżyser Friedrich Wilhelm Murnau o aktorze, który odgrywał rolę jego potwora, Max Schreck. Murnau mówił że Schrecka wystraczy jedynie delikatnie "upiększyć" na Nosferatu.
Graf Orlok był blady, miał podkrążone oczy, smukłą sylwetkę, pajęcze nogi, pazury, zapadniętą twarz oraz długie jedynki jak u szczura. Opis jak sami widzicie mało atrakcyjny. Wygląd Nosferatu był głównie opierany na wampirach z tradycji ludowych, choć miał w swoim wyglądzie coś groteskowego. 


Przejdźmy do prawdziwego Draculi (mojego ulubieńca). W 1931 roku wytwórnia Universal stworzyła film na podstawie adaptacji teatralnej Draculi, w której główną rolę grał węgierski aktor, Bela Lugosi. Porównując te dwa wampiry, widzimy wyraźną różnice w wyglądzie. Lugosi przedstawia Draculę w wersji wampira "salonowego". Gentelmena o królewskich korzeniach, tajemniczego, bardziej przystojnego, ale wciąż niepokojącego. Nie jest takim odludkiem jak Orlok, wije się na salonach między arystokracją i świetnie wtapia się w tłum. Tutaj Dracula wygląda na przystojnego mężczyznę z dalekiego, obcego kraju. Brzmi kusząco? Ciekawostką która mocno wpłynęła na wizerunek tych krwiopijców w popkulturze jest choćby zasłanianie się przed krzyżem, peleryną. Było to niezamierzone, ale ten gest Lugosiego zakorzenił się w kinie na lata.

 


Kolejnym Draculą, za przykład zmiany wizerunku może być Christopher Lee, który wciąż choć z wyglądu był nadal atrakcyjny jak na wampira, to zdecydowanie bardziej stawiał na grozę niż Lugosi. Wytwórnia Hammer wykreowała ten słynny wiktoriański klimat tak kojarzony z wampirami, a także syczenie. Lee przez cały film nie wypowiada nawet słowo, za to syczy jak wąż co również wbiło się mocno w popkulturę. Lugosi za to starał się w szelmowski sposób wykorzystywać swój obcy akcent w roli transylwańskiego hrabiego.
Między oboma filmami tych dwóch wytwórni jest także inna różnica. Universal starał się skupić na samym wampirze, za to Hammer na akcji co czuć po samym klimacie tych obu dzieł.


Następnym wampirem na mojej liście jest Gary Oldman, również się wcielił w słynnego Dracule. W 1992 roku mamy przedstawionego Hrabiego jako postać romantyczną. Zakochanie, śmierć ukochanej i przekleństwo, które go spotkało. Gary Oldman jest nie tylko romantyczny, ale gdy się starzeje zmienia się zewnętrznie, ale i psychicznie. Staje się bardziej gniewny, momentami obłąkany. Jako młody Vlad jest wręcz symbolem seksu (wampiry same w sobie od lat miały nadawane cechy seksualnych demonów, kusicieli podobnie jak sukkuby czy inkkuby), a jednocześnie wzbudza współczucie przez tragedie miłosną jakiej doświadczył. I pierwszy raz dzięki tak dobrym efektom i charakteryzacji mamy pokazane młode i stracze oblicze wampira. Obraz Draculi w wykonaniu Gary'ego Oldmana i w reżyserii Coppoli, jest jednym z najwybitniejszych. Po Draculi z 1992 roku mamy nowego wampira Lestata i Louise'a w adaptacji długo oczekiwanej powieści Anne Rice "Wywiad z wampirem" z 1994. Tu wciąż mamy przedstawione wampiry jako bohaterów romantycznych, a w "Wywiadzie" mamy przedstawiony kolejną ich cechę. Samotność, która powoli doprowadza do szaleństwa i złych, bardzo złych czynów.

 Po erze romantyczności następuje powrót grozy z czasów Nosferatu. Wampir znów staje się odrażający i straszny. W filamch takich jak: "Od zmierzchu do świtu", "Blade - Wieczny łowca" czy choćby w serialu "Buffy: Postrach wampirów". Zniekształcona twarz, bladość i wiele cech podobnych do Grafa Orloka. Wampiry wróciły jako prawdziwie obleśne stworzenia, jednak nie na aż tak długo jak obraz eleganckiego księcia mroku.
Nie są już z pewnością romantyczne, choć postać Blade'a jest w pewien sposób tragiczna, ze względu na wewnętrzne rozdarcie bohatera między byciem łowcą tępiącym zło a własną krwawą naturą.


Dziś wampiry mamy w różnych postaciach, choć te romantyczne najbardziej przeważają, co widać choćby w serii "Zmierzch", "Dracula. Historia Prawdziwa" albo "Tylko kochankowie przeżyją", choć z tych wymienionych moim zdaniem, dobrze wyszedł tylko ten ostatni. Mamy tam pokazane jako zakochanych żyjących wiecznie kochanków, wizualnie wyrwanych jak z bohemy, artystycznych kręgów, którzy na prawdę, są nieszczęśliwi na tym naszym świecie. Piękny i smutny, bardzo Wam polecam.

Kino grozy opiera się na strachu, ale nie jest to główne źródło jego genezy. Ciekawość, ludzka fascynacja tym co niebezpieczne i nieznane. To jest to co nas kręci i dlatego wampir jest wciąż tak intrygujący mimo tylu już kreacji  i wcieleń. Będzie żyć wiecznie. Jak to wampir.



Pozdrawiam.
Kavka

poniedziałek, 30 października 2017

Strach się bać - Japońskie legendy.




              Witam, dziś chciałabym poruszyć temat legend, które są bardzo popularne w Japonii. Poczytałam trochę i postaram się wam przedstawić te najciekawsze i najbardziej znane, może już o nich słyszeliście, a może jestem pierwszą osobą, od której dowiecie się czegoś nowego. W każdym bądź razie zapraszam do lektury, bez zbędnego przedłużania :)


1. Kuchisake-onna

(kobieta z rozciętymi ustami)
Jest to jedna z najbardziej znanych legend japońskich. Legenda opowiada o kobiecie, która była ofiara przemocy domowej. Do tej pory słyszy się od Japończyków, że dziwna postać kobiety skrywa się w ciemnych zaułkach. Dodam, że najczęściej nosi maseczkę. Kiedy wpadniesz w jej sidła, pyta cię czy "jest piękna". Jeżeli odpowiesz negatywnie, cóż...stracisz dla niej głowę i to dosłownie. Natomiast jeżeli odpowiesz twierdząco, wpadnie w zadumę i będziesz miał szansę na ucieczkę. Kto wie, może Ty będziesz śmiałkiem który przeżyje?           

                         
Podobny obraz 2. Toire no Hanako-san. (Hanako-san z toalety)
Jest to również jedna z popularniejszych legend o dziewczynie która nawiedza toalety (najczęściej słyszy się, że są to toalety szkół podstawowych) Już tłumaczę dlaczego, otóż Hanako-san była młodą dziewczyną, która prawdopodobnie skrywała się w toalecie przed napastnikami. Wywołać ją można bardzo łatwo. Wystarczy wejść do toalety, (jeżeli będzie to rząd toalet, najlepiej będzie jeżeli będzie to trzecia od końca) zapukać i zapytać trzy razy " Hanako-san jesteś tu?"
Wtedy, jeżeli demon faktycznie nawiedza ową toaletę, odpowie ci: " Tak, jestem tu" W tej chwili masz ostatnią chwilę na ucieczkę, jeżeli tego nie zrobisz, demon wciągnie cię do toalety i zabije.                                       
                                   

Znalezione obrazy dla zapytania nurre onna japan3. W Japonii możemy rozkoszować się widokiem pięknych gór otoczonych pięknymi jeziorami, rzekami czy stawami. Czy nie jest to dobra sceneria dla stworów, które mogły by się ukazywać nocą przy blasku księżyca?
Jednym z takich stworów jest Nurre-onna. (kobieta wąż). Czeka na swoje ofiary, które  przychodzą kąpać się późną nocą lub wczesnym rankiem. Kiedy zauważy swoją potencjalną ofiarę, wystawia głowę z wody (piękną twarz) i woła o ratunek. Kiedy ofiara stara się jej pomóc, ta resztą wężego ciała wciąga go pod wodę. Słuch o takich osobach ginie. Nikt ich nie widział już nigdy więcej.
                                   


Podobny obraz 4. "Teke-Teke". Jest to legenda o dziewczynce, która wpadła pod tory pociągu, który w rezultacie przeciął jej ciało na połowe. Duch dziewczynki nie mógł się z tym pogodzić. Zapragnęła zemnsty za to co się stało. Jej górna część ciała nadal przebywa przy torach, przeinając ciała tych, którzy przechodzą tamtędy późnym wieczorem.
                                   

Mam nadzieję, że podobały się wam te legendy. Jak wiadomo Japonia słynie z inności, sama specyfika tego narodu srawia, że w niektóre jestem w stanie uwierzyć (może nie akurat te typowo fantastyczne, ale są równie fascynujące, które trzymają się bardziej przyziemnych spraw). Trzymajcie się!
                                                                                                                       Ev.

niedziela, 29 października 2017

MIKROMUSIC. TAK MI SIĘ NIE CHCE



Czy ktoś jeszcze nie może doczekać się tego wydawnictwa?
Jest to płyta, którą zespół zdecydował się wydać niezależnie, bez żadnych ograniczyć formalnych i artystycznych. Muzycy, jak sami twierdzą, nie starają się spełniać niczyich oczekiwań i tym samym dobrze bawią się tworząc piękną muzykę.

Krążek jest inspirowany muzyką lat ’60 i ’80, co jeszcze bardziej podsyca moją ciekawość względem niego.

Znamy już dwa single z płyty: „Synu” i tytułową „Tak mi się nie chce”. Teledyski realizowane są we współpracy z twórcami teledysku do utworu „Bezwładnie” i z wrocławskim studio Camera Nera.

Może sami napiszecie w komentarzach, co sądzicie o nowych działaniach Mikromusic?


Brownie ;)

sobota, 21 października 2017

Deszcz Meteorytów Orionidy 2017


Podobny obraz
                                       
Hej! Przychodzę do was dzisiaj z ciekawostką, mam nadzieję, że spodoba się wam. Nie będzie to żaden artykuł. Otóż...
W ten weekend października dane nam będzie obserwować Meteoryty Orionidy, które powiązane są z Kometą Halleya. Objawiają się tylko w tym pięknym (moim) miesiącu.
Nie wiem jak wy, ale ja zamiast iść na imprezę, biorę w ręce ciepły kocyk, siadam na balkonie i obserwuje. Z tego co wyczytałam, obserwacje najlepiej zacząć przed północą dzisiaj!

Do godziny obserwacji możesz nacieszyć swoje oczy aż 30 meteorytami. Niesamowite!
Serdecznie zapraszam was do tego wydarzenia, w końcu pięknie patrzeć na to samo niebo, z różnych zakątków, a tworzyć wspólne wspomnienia. Miłego oglądania!  

                                                                                                                                    Ev.

piątek, 20 października 2017

Nowa Coma, czyli czy zespół za chwilę przestanie świecić


Na to pytanie postaram się odpowiedzieć później. Zacznę od opisania, tego co usłyszałam wczoraj w nocy.
Wiele osób, jak sądzę, jest w tym momencie uprzedzonych do łódzkiej grupy przez zeszłoroczną płytę  „2005 YU55”, która okazała się niewątpliwie genialnym, choć dość osobliwym i trudnym materiałem. Sama osobiście rzadko wracam do tego krążka, z tego po prostu względu, że jest ciężki, a zeszłoroczne koncerty Comy były, że tak powiem, „warstwowe”, ponieważ nowe utwory raczej średnio korespondowały ze starymi. A „Metal Ballads vol. 1”? Będzie odstawać czy nie? Ja sądzę, że nie.
Krążek otwiera utwór „Uspokój się”, który od początku… uspokaja. „Jeśli czytasz tę wiadomość, uspokój się. Prawdopodobnie nie jest skierowana do Ciebie. […]” Słuchami melodyjnej warstwy wokalnej, która oddycha i pozwala wybrzmieć instrumentom, gdzie słyszymy wintydżowy, świetny klawisz. Już od tej pierwszej piosenki słyszymy, że płyta jest inna od całego dotychczasowego dorobku Comy. Kolejnym kawałkiem są zaprezentowane pierwszy raz na Męskim Graniu „Lajki”, które jedni zachwalają, inni „hejtują”. Moim zdaniem utwór jest bardzo dobry. Fakt, dosłowny, ale czy to źle? Warto zobaczyć klip do tego kawałka, który jest mistrzowsko wykreowany. Fragment „Widzę do tyłu” mogliśmy już usłyszeć w pierwszym zwiastunie płyty. Odnośnie tej piosenki mam wrażenie, jakoby była lekko organkowa – szczególnie mam na myśli utwór „Rilke” z krążka „Czarna Madonna”. I wszędzie jak dotąd jest w tle charakterystyczny klawisz, podbijający całą resztę. Kolejny utwór „Za słaby” jest kolejnym, który uspokaja. Akustyczny i bardzo liryczny. Niewątpliwie potrafi wprawić odbiorcę w uczucie zadumy i może wręcz melancholii… Z tym utworem, jak i z całą płytą kojarzy mi się stara solowa twórczość Roguckiego. „Odwołanie” odcina się jak nożem od „Za słabego”. Utwór szybki i energiczny. Odczuwalny jest tu nieco wpływ artystów, którymi Coma obecnie się otacza. Chodzi tu o melodyjność, nie o rytmikę. „Snajper” z początku przez nie-muzyczne dźwięki kojarzy mi się z „Hipertrofią”. Utwór ciekawy, narastający. Na pewno wiele osób go polubi. Niestety dla mnie utwór jest „Parapetem” tej płyty („Parapet” to utwór z „Hipertrofii”, nigdy nie potrafiłam się do niego przekonać, ani tekstowo ani muzycznie). „Odniebienie” z kolei zalatuje „YU55”, przypomina jedną z „Łąk”, ale Rogucki miło zaskakuje wokalnie. Zwłaszcza jeśli spodziewasz się melorecytacji. Utwór zdecydowanie charakterny. Urzekające jest, to że w każdym słowie słychać świetny warsztat aktorski wokalisty. „Cukiernicy” są mocno osadzeni w klimacie retro, głównie przez brzmienie bębnów. Swing zdecydowanie. I kolejne skojarzenie: najpierw posłuchajcie „Cukierników”, a potem „Nie Bielsko”.  Z kolei „Konfetti” jest dla mnie połączeniem „Sopotu” i „I’m not afraid of your soul”. Piosenka inna od pozostałych, ale bardzo dobra i mimo podobieństw do solowych kawałków Roguckiego, nadal jest w stu procentach „comowa”. I przyszedł czas na mojego faworyta – „Za chwilę przestaniemy świecić”. Utwór nie jest moim ulubionym wyłącznie dzięki tytułowi, który jest fantastyczny. Tekst wdzięczny, poetycki, choć polityczny w drugiej części. Brzmienie jest mocne, narastające i opadające, i od nowa aż do momentu kulminacyjnego i do końca, kiedy zamyka się cięciem. Ostatnim utworem są fantastyczne „Proste decyzje”. Da się wyczuć tutaj wpływ Męskiego Grania i jednocześnie towarzyszący całemu krążkowi klimat retro – dzięki nieco wygłuszonemu wokalowi.
Płyta jest zdecydowanie inna niż poprzednia, ale nawiązuje do tak zwanej „starej Comy”. Mamy tu niebanalną warstwę tekstową, wciąż poetycką choć mocno aktualną i związaną z dobą Internetu, co dzięki wintydżowemu brzmieniu, nieco kontrastuje lecz pozostaje spójne. Melodyjność wokalu, jak już wspomniałam, nasuwa skojarzenia z solowym krążkiem Piotra Roguckiego z 2011 roku „Loki – wizja dźwięku”.
Wrócę jeszcze na chwilę do singla, bo spotkałam się z komentarzami, że ludzie nie wiedzą, czy kupią płytę, „a jeśli tak, to na pewno nie od razu”. „Lajki”, okładka płyty i tytuł odstają od całości. Myślę, że to pewien rodzaj prowokacji. Coma chyba nie byłaby sobą, gdyby nie prowokowała fanów. Zwłaszcza tych, którzy twierdzą, że zespół skończył się na „Czerwonym Albumie”. Pragnę przypomnieć, że 6 lat temu podobni „fani” twierdzili, że Coma skończyła się na „Hipertrofii”. Na razie jeszcze nie słyszałam, żeby ktoś uważał, że skończyli się na „2005 YU55” :P
Na koniec powiem, że moim zdaniem krążek jest świetny muzycznie jak i tekstowo, niebanalny, aktualny choć w pewien sposób dawny. Na notę w skali od 1 do 10 z mojej strony jest zdecydowanie za wcześnie, ale sami możecie już próbować oceniać.
A odpowiadając na pytanie zadane na początku: Nie, Coma zdecydowanie nie przestanie świecić.
Ja z całego serca polecam i nie mogę się doczekać, aż usłyszę jak nowe utwory zabrzmią na żywo w łódzkiej Wytwórni.

Do przeczytania, kochani!
Brownie
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka