piątek, 17 listopada 2017

Recenzja Anime - "Noragami"


Witam was, dzisiaj poczytamy sobie o pewnym anime, do którego zawsze wracam i niezmiernie czekam na trzeci sezon, obym tylko nie czekała tak długo jak to było w przypadku "Shingeki no Kyojin"

Otóż mam na myśli moje "Noragami"
                                                             
Yato, dres, zapomniany Bóg, żyjący na łasce innych próbuje się odnaleźć w nowej erze. Porzucony przez swoją świętą bron, pozostaje łatwym celem dla mrocznych stworzeń. Jak żyć pomyślicie sobie? Nie martwcie się, nasz bohater zawsze znajduje wyjście z sytuacji. Idzie mu to troszkę łatwiej, kiedy napotyka na swojej drodze Hiyori Iki, dziewczynę bez namysłu oddająca się światu Odległego Brzegu.
                               
Postanowiłam nie zdradzać wam więcej szczegółów na temat tego anime, nie pożałujecie jeżeli sami skusicie się na tę serię. Anime należy typowo do gatunku komediowego, podłapie się również na delikatny romans. Znajdziemy tam również akcję, która nie ciągnie się jak flaki z olejem, tylko ładnie przechodzi z wątku do wątku, tworząc piękną całość. Jestem zauroczona tym anime, bo oglądałam je już chyba z 10 razy, znam każdą kwestię niemal na pamięć, ale nie przeszkadza mi to w oglądaniu.


Dialogi, pojawiające się w tym anime są lekkie, zabawne, smutne. Wszystko zależy od sytuacji. Roniłam łzy z bólu i śmiechu, towarzyszyły mi chyba wszystkie emocje. Nie zapominajmy oczywiście o kresce, która jest fenomenalna, dopracowana i urzekająca.
Anime oceniam 9/10. Byłaby pełna dziesiątka, ale trochę długo każą mi czekać na 3 sezon (chodź pogłoski mówią, że ma wyjść zimą tego roku!)

Także to tyle ode mnie, mam nadzieję, że sięgniecie do tego anime bo naprawdę warto :)
Pozdrawiam.
                                                                                                                             Ev.

                           

sobota, 11 listopada 2017

"The Walking Dead. Narodziny gubernatora" - Robert Kirkman Jay Bonansinga


To jest chyba ta książka, o której wspomnieć powinnam na samym początku. Nie tylko o książce, ale o  wszystkim co jest związane z tym tytułem. Jedna z najbardziej rozpoznawalnych serii o zombie i moja ulubiona. 
THE WALKING DEAD ! 
W skrócie jak zaczęła się moja przygoda z TWD. Kiedyś w zakamarkach Internetu znalazłam filmik, którego autor nagrywał materiał z gry o tym samym tytule. Opowiadał, że w niektórych fragmentach może przypominać serial. A że gra mi się spodobała to moja reakcja była taka:  „To jest taki serial !?”. Pamiętam, że wtedy w telewizji była reklamowana zapowiedź 3 sezonu. No i co 2 sezony w 2 dni. CHALLENGE ACCEPTED .
W międzyczasie nadrobiłam komiks, który dla mnie jest rewelacyjny. I w sumie tak zaczęła się fascynacja zombie i nie tylko. Całym tym apokaliptycznym klimatem ;)
Ale wróćmy do książki. O jej treści nie dowiemy się z serialu. Akcja toczy się już w czasie apokalipsy na samym początku ataku zombie. Poznajemy Philipa Blake tylko NIE  takiego jakiego już niektórzy mogą kojarzyć  z serialu. A tak wgl jak dla mnie jeden z  fajniejszych czarnych charakterów jeżeli można to tak określić.  Za wszelką cenę chce chronić swoją córkę Penny . Jest jeszcze starszy brat Philipa ( Brian jego przeciwieństwo, chce pomóc ale coś mu nie wychodzi) oraz 2 kumpli. Razem próbują przetrwać uciekając z miasta przed stworami. 
Spotykają na swojej drodze wiele przeszkód. No wiecie mieli lepsze i te gorsze chwile. W końcu udaję im się dotrzeć do miejsca zwanego Woodbery. I tyle ? No nie!  Chciałabym wam jeszcze napisać bo jest o czym . Jest to trudne i nie chciałabym napisać za dużo ani nic zaspoilerować. Ale od początku do końca książki nic nie jest już takie samo. 
Książka warta przeczytania. Akcja wciąga. Sama nie mogłam się oderwać. Autor genialnie kreuje apokaliptyczny świat. Relacje między bohaterami oraz emocje są takie prawdziwe. A i jeszcze wpływ wydarzeń na zachowanie bohaterów. Tego nie mogę pominąć. A i zakończenie książki – zamurowało mnie. Nie spodziewałam się takiego zakończenia. 
Powtórzę się, ale trudno. Książka jest warta przeczytania.

Do zombiaczenia
DJ

wtorek, 7 listopada 2017

Erpegi są jak szachy.


Kto grał w erpegi ten wie że grając trzeba mieć łeb na karku. Najprościej jest mi porównać rpg do szachów, żeby zobrazować o co mnie biega. 
Szachy to gra strategiczna gdzie dwóch graczy siada naprzeciw siebie przed planszą i rozgrywają mała wojnę gdzie figury pełnią funkcję żołnierzy. 
W szachach oprócz podstaw, czyli jak dana figura się rusza, rzeczą najważniejszą jest przewidywanie ruchów przeciwnika i umiejętność ogarnięcia aktualnego pola bitwy. W rpg i od strony mistrza gry jak i graczy ważne jest by myśleć do przodu. Przewidywać różne scenariusze i dostosowywać się do nich. 
Mieć plan na każdą ewentualność. Jak to wygląda od strony gracza. Jest sobie powiedzmy czterech graczy. Zaczynają robić postacie i już zaczyna się gra w szachy. Dobrać klasy tak żeby się uzupełniały, ale o tym już kiedyś pisałem. Mamy drużynę i dochodzi do starcia. Przykład z życia. Gracz gra snajperem. Przygotowuje się do obrony katedry przed mutantami. 
Jego towarzysze zajmują pozycję na placu katedralnym. On obiera sobie najwyższą wieże katedry jako pozycję snajperska. 
Sprawdza czy z wieży widać wszystko z każdej strony. 
Woła do siebie jednego pachoła, który ma donosić mu amunicję. Większość powiedziałaby "no spoko let's the rock of begin", ale nie nasz snajper on wie, że to dopiero połowa przygotowań. Załatwia sobie linę i przypina do kolumny w wieży, sprawdza zewnętrzna ścianę wieży. Zaczynamy bitwę. Czy można zaskoczyć naszego snajpera? Raczej nie. Zostanie ostrzeżony przed wdarciem się do katedry przez pachoła. Amunicja raczej nie ma prawa się skończyć. Zacięta broń? Pachoł poleci po inną. Obrona katedry została złamana. Mutanci wdzierają się do katedry. Pachoł daje mu 10 sekund kiedy potwory się nim zajmują. Wystarczy na to by przypiąć do siebie linę i wyskoczyć przez okno. Lina pęka. 
Snajper wie jak wygląda ściana dlatego bez problemu znajdzie miejsce podparcia i schodzi na dół. Można jeszcze bardziej rozwinąć co mogłoby się stać i poprowadzić przygotowania tak żeby zapobiec nieszczęściu. Istotnym jest by potrafić takie rzeczy robić w biegu w sensie myślenie i reagowanie. "Ale Puszku my gramy sesję nastawioną na rolplej i intrygi." Ryly? No dobra. Wygląda to identycznie tylko jest o niebo cięższe. 
Musimy przewidywać zachowania ludzi, zbierać o nich informacje, wiedzieć jak poprowadzić rozmowę, z kogo zrobić wroga, a z kogo przyjaciela. Taki na przykład szlachcic. Zostaje zaproszony na uroczystą kolację przez barona ziem, które aktualnie odwiedza w podróży. Jeden pomyśli "idziemy zachlać ryj, ale fajnie", ale prawdziwy gracz pomyśli "co mogę z tego mieć...". 
Zbiera informacje o baronie, jego rodzinie, ziemiach, konfliktach i sojuszach, zwyczajach i upodobaniach. Wiemy, że baron ma nie zamężną córkę, jego ziemie borykają się z nawracającą plagą choroby, nie pija alkoholu, za to lubi napary z ziół. 
Baron jest raptusem i jest chorobliwie zazdrosny o żonę. Wiemy wszystko i lecimy z koksem. Chcemy przyjaciela to podeślij baronowi kilku naszych cyrulików oraz w prezencie przynieść bukiet polnych ziół. Chcemy wroga? Już chyba wiecie na czym to polega. No dobra to teraz mistrz gry. Ten to jak zwykle ma przesrane. Graliście w szachy z wymagającym przeciwnikiem? 
To teraz zagraj z czterema naraz. Musimy myśleć za każdą postać niezależną, reagować tak jak zareagowałyby postacie. 
Nie jest to proste zadanie, ale taka już nasza przypadłość, my mistrzowie lubimy wyzwania. Słowem podsumowania, grajcie w erpegi, grajcie w szachy bo to fajne, przyjemne i uwaga... przydatne w życiu :D


Fluffy

sobota, 4 listopada 2017

I Zombie



Witajcie, serialomaniacy ;)
Dzisiaj chciałabym się z Wami podzielić niezwykłym serialem. Piszę “niezwykłym”, bo wywarł na mnie duże i pozytywne wrażenie pomimo uprzedzeń i niechęci jakimi go darzyłam.


I Zombie to produkcja: Table Six Productions Warner Bros. Television oraz DC Comics i tak, jest o dokładnie ekranizacja komiksu. Nie, nie zabrałam się za niego ze względu na komiksowe “korzenie”, bo o tym dowiedziałam się znacznie później. Nie wiem dlaczego go włączyłam tak szczerze, bo zawsze gdy szukałam jakiejś ciekawej produkcji na Netflixie mijałam go szerokim łukiem unosząc brew. No bo heloł, zombie jako główny bohater?
I do tego niezła laska? Serio? Jakaś zombie wersja Twilight?
A więc zgromadziłam w sobie odpowiednią ilość dystansu, przymrużyłam oko i obejrzałam.
Fabuła opowiada losy Olivi Moore, rezydentki i absolwentki medycyny, która bardzo chciała być kardiologiem, jednak coś jej w tym przeszkodziło i zepchnęło do kostnicy. W obu kontekstach. Tak więc Liv idzie na imprezę na łodzi, której uczestnicy ostro dają sobie w palnik testując Utopium, coś idzie nie tak, zamieniają się w zombie i zaczynają się mordować nawzajem. Nasza Liv zostaje podrapana przez jednego z nich- dilera Utopium, Blaine’a, biedna budzi się w worku na zwłoki, przyprawiając jednego z funkcjonariuszy niemal o zawał, że “spakował” żywą osobę. Od tej pory jej życie się zmienia- no cóż na nie-życie. Rzuca pracę rezydentki, obejmuje stanowisko koronera i całymi dniami przesiaduje w kostnicy. No cóż, jakoś trzeba zdobywać mózgi ;) Bycie zombie wpłynęło również na jej związek, zrywa zaręczyny z ukochanym Majorem w obawie, ze zarazi go zombiezmem i zniszczy mu życie.
Teraz czas na krótką analizę zombie z I zombie. Shhhhh….Sharky! No ale fabuła! Nie zdradzaj za dużo! Cicho tam! To bardzo ciekawe i trzeba o tym powiedzieć!
Bardzo cierpiałam ponieważ, wiecie, zombie z filmów Romero, The Walking Dead, Świt Żywych Trupów, zombie nie-apokalipsa rozdzierała moje serce! Dotychczas tylko taką znałam i była dla mnie...no cóż, bardziej...naturalna. Jakkolwiek by to nie brzmialo. Te zombie trochę zalatują wampiryzmem, ale głównie dlatego, że są śmiertelnie blate ( Sharky, zombie-wampiry, wiesz łączy je to, że nie żyją?), oraz przeważnie to ludzie z wyższych sfer- w końcu nikt nie chciał tutaj apokalipsy, ani zombizm nie jest wynikiem wirusa, czy nieudanych badań biologicznych + biedaki nie miały by pieniędzy na opłacenie abonamentu w wysokości 25 kafli miesięcznie za mózgi. A! W dodatku mają białe włosy, a gdy dostają dużą dawkę adrenaliny włącza im się full zombie mode, jak nazywa to Liv i nie ma dla nich żadnych granic. Oczy zachodzą krwią i a sam zombie znacznie przybiera na sile. Przejście do stadium Romero Zombie następuje w momencie odstawienia mózgów- głównie ze względu na długie odizolowanie i uniemożliwienie zdobycia pożywienia. Ten proces jest nieodwracalny. Zostałeś Romero Zombie = musisz zginąć.
Tutaj o zombie wiedzą inni zombie- choć nie, w sumie nie, wie o nich tylko ten co ich zaczął wszystkich zarażać. O i Ravi! Ravi Chackrabarti to koroner i szef Liv. Gdy dowiedział się o jej nie-życiu zaczął szukać antidotum oraz pozwolił na degustację mózgów, bo przecież, tym martwym ludziom i tak się nie przydadzą. Ravi to taki przystojny naukowiec-elegancik z cudownym akcentem ;)  Ach! Zombie mają wizje! No przecież! Prawie bym zapomniała. Przepraszam, ale to przez tą melodię “z openingu”, która krąży mi po głowie. ( I am oooooowwwareeeeady dead! Shark, śpiewasz to za k a ż d y m  razem przez dwa sezony -_-. Ej wiem, dobra? Po prostu to cudowne komiksowe rozwiązanie i głos Deadboy’a...ahh).
Wracamy. Wizje. Liv zaczyna pracę z detektywem Babineaux, ponieważ po zjedzeniu mózgu ofiary  przejmuje część wspomnień, które pomagają rozwiązać zagadkowe morderstwa. Moja ulubiona część to ta, kiedy mózg zaczyna działać i bohaterka przejmuje charakter denata! Często doprowadzało mnie to do płaczu ze śmiechu! Najbardziej kocham mózg napalonej bibliotekarki. O! i trolla internetowego/ gamera!
Obiecuje, że nie tylko się uśmiejecie, bo jest tam całkiem sporo poważnych akcji i dylematów psychologiczno moralnych. Głównie pod koniec sezonów jest jakieś wielkie bum, ale przyznam, że podoba mi się to, ponieważ niektóre wątki  nie są bezsensu ciągnięte przez kolejne odcinki. Po prostu porzucone, ale to bardzo dobry zabieg ;)
Tymczasem pobieram pdf komiksu, bo czuję się jakbym była pod wpływem innego mózgu- mam ochotę na mięso (Sharky, zawsze masz ochotę na mięso ;___: nie dopisuj sobie teorii) i podoba mi się ten stan rzeczy C;
Trzymajcie się i pamiętajcie “Live for a max!

Ps. Niech “okładka” serialu Was nie odstraszy jak mnie, w ogóle na nią nie patrzcie, komiksowa byłaby lepsza.

Sharky

środa, 1 listopada 2017

Ewolucja wizerunku wampira na ekranie

Motyw wampira jest jednym z najstarszych i najbardziej popularnych w kinie, więc nic dziwnego że to właśnie one miały przez cały swój filmowy "żywot" najwięcej przemian wizerunkowych. Chciałabym Wam mniej więcej przedstawić to na najbardziej charakterystycznych postaciach. Nie będę się odwoływać do każdego powstałego kinowego stwora tego rodzaju, bo ten artykuł miałby na pewno kilkanaście jak nie kilkadziesiąt stron, więc z góry przepraszam każdego nieumarłego którego pominę.

Wampiry swoje początki miały już w przekazach oralnych i wszelkich legendach, mitach itd., ale to z literatury a dokładnie z "Draculi" Brama Stokera zaczął się początek wampira w kinie, poprzez ekranizacje i adaptacje. Niestety sam autor powieści, nie zdążył się dowiedzieć, że jego Hrabia, choć najpierw zjedzony przez krytyków, później rozpoczął szał na Draculę, który pojawiał się w kinie.

Zacznijmy od roku 1922, czyli od klasyki niemieckiego ekspresjonizmu, Grafa Orloka z "Nosferatu. Symfonia grozy". Ten film również był tworzony na podstawie słynnej powieści Brama Stokera, choć jak da się zauważyć, różni się od orginalnej ksiażki, ale nie do końca. Prawda jest taka, że jest to po prostu - mówiąc mało kolokwialnie - "zżyna" nie da się tego inaczej ująć, jednak zostało zmienione miejsce akcji i imiona postaci, reszta akcji jest, no cóż... Chodziło o to by nie płacić za prawa autorskie. A teraz ciekawostka: Sytuacja wyglądała następująco, bo choć autor Draculi już nie żył, to o prawa autorskie zaczęła walczyć jego wciąż żyjąca, małżonka, która nie chciała zapłaty, ale nakazała zniszczyć wszelkie kopie filmu "Nosferatu". Wydaje się więc, że sprawę przegrała skoro wciąż możemy oglądać Orloka na ekranie. A no właśnie wygała! I faktycznie taśmy zostały zniszczone, ale najwyraźniej ktoś uratował jedną bądź część kopii, dzięki czemu Orlok żyje wiecznie. Wracając.


Tytułowy Nosferatu, w odróżnieniu od późniejszych wampirów, był prawdziwie brzydki, tak nawet mówił reżyser Friedrich Wilhelm Murnau o aktorze, który odgrywał rolę jego potwora, Max Schreck. Murnau mówił że Schrecka wystraczy jedynie delikatnie "upiększyć" na Nosferatu.
Graf Orlok był blady, miał podkrążone oczy, smukłą sylwetkę, pajęcze nogi, pazury, zapadniętą twarz oraz długie jedynki jak u szczura. Opis jak sami widzicie mało atrakcyjny. Wygląd Nosferatu był głównie opierany na wampirach z tradycji ludowych, choć miał w swoim wyglądzie coś groteskowego. 


Przejdźmy do prawdziwego Draculi (mojego ulubieńca). W 1931 roku wytwórnia Universal stworzyła film na podstawie adaptacji teatralnej Draculi, w której główną rolę grał węgierski aktor, Bela Lugosi. Porównując te dwa wampiry, widzimy wyraźną różnice w wyglądzie. Lugosi przedstawia Draculę w wersji wampira "salonowego". Gentelmena o królewskich korzeniach, tajemniczego, bardziej przystojnego, ale wciąż niepokojącego. Nie jest takim odludkiem jak Orlok, wije się na salonach między arystokracją i świetnie wtapia się w tłum. Tutaj Dracula wygląda na przystojnego mężczyznę z dalekiego, obcego kraju. Brzmi kusząco? Ciekawostką która mocno wpłynęła na wizerunek tych krwiopijców w popkulturze jest choćby zasłanianie się przed krzyżem, peleryną. Było to niezamierzone, ale ten gest Lugosiego zakorzenił się w kinie na lata.

 


Kolejnym Draculą, za przykład zmiany wizerunku może być Christopher Lee, który wciąż choć z wyglądu był nadal atrakcyjny jak na wampira, to zdecydowanie bardziej stawiał na grozę niż Lugosi. Wytwórnia Hammer wykreowała ten słynny wiktoriański klimat tak kojarzony z wampirami, a także syczenie. Lee przez cały film nie wypowiada nawet słowo, za to syczy jak wąż co również wbiło się mocno w popkulturę. Lugosi za to starał się w szelmowski sposób wykorzystywać swój obcy akcent w roli transylwańskiego hrabiego.
Między oboma filmami tych dwóch wytwórni jest także inna różnica. Universal starał się skupić na samym wampirze, za to Hammer na akcji co czuć po samym klimacie tych obu dzieł.


Następnym wampirem na mojej liście jest Gary Oldman, również się wcielił w słynnego Dracule. W 1992 roku mamy przedstawionego Hrabiego jako postać romantyczną. Zakochanie, śmierć ukochanej i przekleństwo, które go spotkało. Gary Oldman jest nie tylko romantyczny, ale gdy się starzeje zmienia się zewnętrznie, ale i psychicznie. Staje się bardziej gniewny, momentami obłąkany. Jako młody Vlad jest wręcz symbolem seksu (wampiry same w sobie od lat miały nadawane cechy seksualnych demonów, kusicieli podobnie jak sukkuby czy inkkuby), a jednocześnie wzbudza współczucie przez tragedie miłosną jakiej doświadczył. I pierwszy raz dzięki tak dobrym efektom i charakteryzacji mamy pokazane młode i stracze oblicze wampira. Obraz Draculi w wykonaniu Gary'ego Oldmana i w reżyserii Coppoli, jest jednym z najwybitniejszych. Po Draculi z 1992 roku mamy nowego wampira Lestata i Louise'a w adaptacji długo oczekiwanej powieści Anne Rice "Wywiad z wampirem" z 1994. Tu wciąż mamy przedstawione wampiry jako bohaterów romantycznych, a w "Wywiadzie" mamy przedstawiony kolejną ich cechę. Samotność, która powoli doprowadza do szaleństwa i złych, bardzo złych czynów.

 Po erze romantyczności następuje powrót grozy z czasów Nosferatu. Wampir znów staje się odrażający i straszny. W filamch takich jak: "Od zmierzchu do świtu", "Blade - Wieczny łowca" czy choćby w serialu "Buffy: Postrach wampirów". Zniekształcona twarz, bladość i wiele cech podobnych do Grafa Orloka. Wampiry wróciły jako prawdziwie obleśne stworzenia, jednak nie na aż tak długo jak obraz eleganckiego księcia mroku.
Nie są już z pewnością romantyczne, choć postać Blade'a jest w pewien sposób tragiczna, ze względu na wewnętrzne rozdarcie bohatera między byciem łowcą tępiącym zło a własną krwawą naturą.


Dziś wampiry mamy w różnych postaciach, choć te romantyczne najbardziej przeważają, co widać choćby w serii "Zmierzch", "Dracula. Historia Prawdziwa" albo "Tylko kochankowie przeżyją", choć z tych wymienionych moim zdaniem, dobrze wyszedł tylko ten ostatni. Mamy tam pokazane jako zakochanych żyjących wiecznie kochanków, wizualnie wyrwanych jak z bohemy, artystycznych kręgów, którzy na prawdę, są nieszczęśliwi na tym naszym świecie. Piękny i smutny, bardzo Wam polecam.

Kino grozy opiera się na strachu, ale nie jest to główne źródło jego genezy. Ciekawość, ludzka fascynacja tym co niebezpieczne i nieznane. To jest to co nas kręci i dlatego wampir jest wciąż tak intrygujący mimo tylu już kreacji  i wcieleń. Będzie żyć wiecznie. Jak to wampir.



Pozdrawiam.
Kavka
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka