sobota, 31 marca 2018

Święto Kwitnącej Wiśni - Hanami



Hanami jest to piękny czas w Japonii, kiedy możemy podziwiać kwitnące wiśnie. Te widoki od kilkuset lat, cieszą się przez Japończyków jak i podróżnych nie małą popularnością. Zresztą nie dziwię im się wcale, to jedno z moich marzeń, zobaczyć jak kwitną te piękne drzewa. Jednak czas kiedy możemy obserwować kwitnięcie Sakury jest bardzo krótki. Trwa on zaledwie dwa tygodnie i idzie falą, od południa aż do północy. Okres ten można obserwować na przełomie marca i kwietnia.
              
Subtelna uroda tych drzew, urzeka Japończyków na tyle, że ze wszystkich drzew ozdobnych cenią je sobie najbardziej. Dowodzi to też temu, że to właśnie te drzewo wybrali na symbol kraju.W Japonii znajduje się około 300 rodzajów wiśni. Kolory płatków mogą mieć różne kolory. Z bliska mogą być białe, pudrowe, mocno różowe...te kolory od lat kojarzone są w Japonii z czystością i dobrocią.

Hitome Senbon (jap. tysiąc wiśni w mgnieniu oka) - część pasma górskiego Yoshino słynie z posiadania największej ilości drzew wiśni z białymi płatkami kwiatów. Znajdują się tam cztery gaje wiśniowe. Japończycy wpadli na oryginalny pomysł sadzenia wiśni równolegle, tak by w przyszłości ich rozległe gałęzie tworzyły tunele. W okresie ich kwitnięcia w gajach wiśniowych znajduje się około 350 000 miłośników tych drzew.
                         

W czasie kwitnięcia wiśni, ludzie stają się radośni, szczęśliwi, otaczają ich tysiące barwnych kwiatów. W parkach urządzane są pikniki. Ludzie wtedy spędzają czas z rodziną i przyjaciółmi. Piją sake, herbatę oraz jedzą pyszne posiłki. Gdzie je obserwować?
- Park Ueno
- Park Sumina
- Park Shinjuku Gyuen
- Ogród Koishikawa
- Chidorigafuchi
- Inokashira Park

"Bladoróżowy kwiat — kruchy, a jednak emanujący taką mocą, że zdołał się odcisnąć trwałym piętnem na kulturze kraju kwitnącej wiśni — to trafny przykład subtelnego piękna cechującego mistrzowskie dzieła naszego Stwórcy."

Ja osobiście jestem zakochana w Japonii, a moją miłość do niej jeszcze bardziej podbija właśnie aspekt owych drzew. Są one tak delikatne i jednocześnie robią niesamowite wrażenie, kiedy przychodzi czas na opadanie kwiatów, czar wcale nie pryska. Płatki otulające parki i ulice, wygląda to zupełnie jak spadający śnieg, ale o innych barwach. Japończycy nadali nawet temu osobną nazwę "sakura fubuki" - wiśniowa śnieżyca.

Taka ciekawostka jeszcze ode mnie. Wiele rodziców wierząc, że ich córka będzie piękna w przyszłości daje im właśnie na imię Sakura. Sakura jako znak przemijania symbolizowała również oddanie samurajów dla władcy. Tak samo szybko jak przemija czas zakwitania Sakury, tak również szybko samurajowie moją stracić życie. Więc ważne było to by poświęcili się całym sobą dopóki ich czas nie przeminie...
                        

A teraz już tak ode mnie. Kochani chcę wam życzyć zdrowych i spokojnych świąt Wielkanocnych ,spędzonych w gronie rodzinnym oraz mokrego dyngusa. (Tylko się nie rozchorujcie, pogoda nas nie rozpieszcza niestety)
Trzymajcie się Kochani!
                                                                                                                              Ev.

środa, 28 marca 2018

Tajemnice Hollywood #2: Krzyk Wilhelma


Co łączy takie produkcje jak kultowe "Gwiezdne wojny", polską komedię "Wkręceni 2" i tarantinowski "Grindhouse. Death Proof"? Pewnie część z Was pomyśli że to jakiś żart. I właściwie będzie mieć rację. "Krzyk Wilhelma", o którym mowa, to efekt dźwiękowy przekazywany nam jako swego rodzaju easter egg od dźwiękowców. Na pewno go słyszeliście (nawet nie świadomie - możecie też wysłuchać go na YT). Został wpleciony w ponad 200 produkcji. Jak to się stało, że taki detal, jest już dziś elementem historii kina?

Naszą historię rozpoczniemy od samego powstania dźwięku. W 1951 roku na ekrany kin wchodzi produkcja "Distant Drums" w reżyserii Raoula Walsha. Głównego bohatera gra, Gary Cooper, jednak to nie do niego należy słynny krzyk, tylko do aktora i piosenkarza Sheby Wooleya, który gra szeregowca Jessupa. Okrzyk rozlega się w momencie gdy Jessup, zostaje wciągnięty pod wodę przez aligatora. Okrzyk faktycznie, jest bardzo charakterystyczny. Wooley nagrywał go przed sceną, a później dopiero został dodany w montażu. Co ciekawe, jest aż 6 jego wersji, i każdy z nich jest wciąż wykorzystywany. Choć najbardziej znany jest ten nagrany, za czwartym podejściem. Po premierze "Distant Drums", efekt został zarchiwizowany a film trafił do biblioteki wytwórni Warner Brothers. Skoro jednak okrzyk, należy do Sheby Wooleya, to dlaczego jest nazywany "Krzykiem Wilhelma"?


W latach 70'  kilku dźwiękowców, m.in.: Ben Burt. zauważyło, że ten charakterystyczny krzyk, jest bardzo często wykorzystywany przy różnego rodzaju produkcjach zupełnie nieświadomie. Postanowili znaleźć oryginalne nagranie. Tak trafili na... "The Charge at feather" z roku 1953. Dziś wiemy że nie było to film pochodny, jednak to od imienia kowboja który zostaje postrzelony i wydaje z siebie ten okrzyk, został nazwany ten efekt. Młody dźwiękowiec, Ben Burt postanowił wykorzystać efekt w najnowszej produkcji, przy której pracował - "Gwiezdnych Wojnach" George'a Lucasa. Nie poprzestał jednak tylko na tym jednym filmie. Tak mu się spodobał, że stał się jego znakiem rozpoznawczym i umieszczał owy dźwięk, przy prawie każdym filmie jakim pracował. To właśnie on spopularyzował "Krzyk Wilhelma" na tyle że dziś dźwiękowcy z różnych zakątków świata, używają go jako dowcip. Wilhelma możecie usłyszeć w takich filmach jak: "Indiana Jones", "Gwiezdne Wojny", "Władca Pierścienia. Dwie Wieże", "Madagaskar", "Them!", "Batman Returns", "1920. Bitwa Warszawska" itp. A także u Quentina Tarantino, Tima Burtona,  Petera Jacksona i wielu innych.

Przyznam, że gdy sama dowiedziałam się o "Krzyku Wilhelma", dopiero wtedy zaczęłam go zauważać, ale za to teraz w żadnym filmie mi nie umknie ;) A wy znacie jakieś produkcje, w których zasłyszeliście słynny krzyk?

Kavka.


wtorek, 27 marca 2018

Wywiad dla Liceum Plastycznego w Tomaszowie Mazowieckim

Kilka dni temu ukazał się wywiad z mną jako absolwentką liceum plastycznego. Była to dla mnie ogromna i przemiła niespodzianka. Nie wiem jak wy, ale ja swoje liceum bardzo dobrze wspominam. Wiadomo były wzloty i upadki, ale mimo to czas w plastyku, wpłynął na mnie i moje wybory bardzo pozytywnie. To właśnie na koniec liceum postanowiłam otworzyć naszego bloga.
Jeśli jesteście ciekawi, to zapraszam do lektury, o tu - Generacja Y
A wy jak wspominacie Wasze liceum? 

 Kavka.

sobota, 24 marca 2018

םאַזילאַטייפ


Opętanie winno być tematem na Halloweenowy artykuł, ale co tam! Zawsze przecież można schować się pod kołdrę, zaświecić latarkę, zaprosić jakiegoś ducha do siebie (w internecie można znaleźć już wszystko) i powiedzieć, żeby zawodził nam nad uchem...ale, jako, że mam lekkiego fizia na punkcie kultury żydowskiej i, że troszkę zmienił mi się, może bardziej otworzył świat filmu (przy którym mam akurat dużego fizia...fizisko) to postanowiłem powrócić do pewnego polskiego...może bardziej żydowskiego filmu “Dybuk” Waszyńskiego.

Aby wprowadzić się w klimat filmu warto rozpocząć od zastanowienia się nad całym sensem, interpretacją filmu​. ​Aby takowe cuda uczynić trzeba zacząć od kilku kwestii związanych z kulturą Żydów, która skądinąd jest niezwykle zwartą i rozbudowaną kulturą. Zacznijmy więc od wyjaśnienia słowa ​micwot​. Na możliwość postępowania ​micwot ​(w rozumieniu dobrych uczynków) pracuje - nazwana przez prof. Marię Janion - ​łączność pokoleń​ - wyjaśnia Michał Pabian - dramaturg Teatru Nowego im. Tadeusza Łomnickiego, językoznawca, a także specjalista pracy prof. Janion. Sięgając zaś po definicję słowa ​micwa (l.m. - ​micwot​) natrafić można na:
Micwa (hebr. הווצמ - przykazanie, obowiązek; liczba mnoga - micwot) - wyprowadzone z Tory 613 przykazań obowiązujących każdego dorosłego Żyda. 248 z nich to nakazy (micwot ase), a 365 zakazy (micwot lo taase).


Szczególną uwagę trzeba zwrócić tu na słowo: ​nakazy ​i zakazy - to, że są, jakoby przeciwieństwami, czy też działają one w dwóch obszarach. Wracając do samej prof. Janion i jej badań. Mówiąc o ​łączności pokoleń badaczka uważa, że nie istnieje żadna jednostka, która nie jest połączona ze swoimi przodkami - nie można uwolnić się od tego, skądinąd, przekleństwa - nie ma tu miejsca na los, fortunę, która miałaby kierować naszym życiem. Człowiek ma już w sobie “zapisaną” historię, od której nie można się uniezależnić - nie ma miejsca na natywizm. Jeżeli, więc nasz przodek popełni zły czyn i nie poniesie za to kary, konsekwencje odniesie potomek. Co ważne, prof. Janion oświadcza, również, że przebywanie ze zmarłymi musi być odpowiednio wyważone, by człowiek nie został wciągnięty w świat umarłych. Bardzo ciekawym spostrzeżeniem prof. Janion jest tu też mitologizacja jednostki - twierdzi ona, że bogów unosi fala, a fala pochłania ludzi - tak więc w obliczu takiej siły człowiek może jedynie oddać się w ręce bogów.

Dalej Michał Pabian mówi, odnosząc się do kultury żydowskiej, o wierze i przekonaniu, o istnieniu w “dobrym żydostwie”, koniecznej i potrzebnej przestrzeni - że micwot ​ spełnia nam te warunki.
Kolejnym odniesieniem Michała Pabiana jest praca Rosi Braidotti nad ​podmiotem nomadycznym​, gdzie opowiada o pozostawianiu w sytuacji transgresywnej. Słownik języka polskiego, tak wyjaśnia słowo ​transgresja​: przekroczenie jakichś granic, zwłaszcza norm moralnych
Tak, więc znów natrafiamy tu na przenikanie się dwóch sfer...
Idźmy dalej - Mircea Eliade mówi, z kolei o zawartym głęboko w folklorze rytuale przejścia, o istnieniu obszaru pozaumysłowej transgresywności. Melanie Klein, zaś snuje wątek na temat ​ja ​obarczonego ​łącznością pokoleń ​(pozostaje w kontakcie z historią).
I wreszcie przechodzimy z Michałem do wyjaśnienia słowa ​dibuk​. Według niego to fantazmat żydowskiej pamięci, efekt tego, że w kulturze żydowskiej nie istnieje wiara w życie po śmierci - stąd przemianowane zostaje to puste miejsce w przestrzeń fantazmatu. Natomiast, według słownika języka polskiego “dybuk” (hebr. ​dibuk​) to: według wierzeń żydowskich: zły duch lub dusza zmarłego wcielająca się w osoby żyjące. Z tego wszystkiego można, więc wywnioskować, że każda strefa posiada swoje “drugie oblicze”, zacierające się nawzajem. W romantyzmie, także istniał, zarówno świat realny i przenikający go, świat fantazji, mroku.

Warto również wspomnieć o procesie ​postpamięci i połączonego z dawnym pokoleniem ​ja ​(wg. Melanie Klein), które niezwykle żywo zespala się z absorbującym go światem mistycznym. Szczególne miejsce ma tu też wpływ decyzji, uczynków (​micwot​) z przeszłości na teraźniejszość.
Szymon An-ski (Szmuel Zanvil Rappoport) w 1914 roku pisze dramat ​Dybuk (najpierw w języku rosyjskim, a w 1917 - w jidysz). Sam autor był folklorystą, etnografem, a sztuka napisana przez niego była ponoć ubocznym efektem jego wieloletnich badań etnograficznych. Jest to historia niezwykle silnie osadzona w kulturze, folklorze, mistycyzmie Żydów mieszkających na dawnych kresach Rzeczypospolitej. To świat XIX-wiecznego, wschodnioeuropejskiego chasydyzmu. To tereny, gdzie przesądy wywodzące się z tradycji są mocno zakorzenione.

Dybuk ​opowiada o zaprzysiężeniu dwóch przyjaciół: Nissena i Sendera. Pewnej nocy przysięgają sobie, że gdy urodzą im się dzieci, połączą je węzłem małżeńskim. Przed urodzeniem się syna (Chanan) Nissen ginie. Po 18 latach Chanan przybywa do domu Sendera i zakochuje się w jego córce - Lei. Sender jednak, nie wiedząc jeszcze kim jest Chanan, znajduje swojej córce bogatszego narzeczonego i mimo, że z czasem dowiaduje się czyim synem jest przybyły młodzieniec nadal nie chce dotrzymać przysięgi sprzed 18 lat. W tym czasie Chanan, biegły w naukach kabalistycznych (gusła, przesądy, mity, demony, duchy) prosi szatana o rękę Lei. Prośba, jednak doprowadza chłopaka do śmierci. W dzień zaślubin Lea, mimo ostrzeżenia przed wstąpieniem w nią ducha, idzie na grób Chanana, z racji tego, że nadal czuje do niego silne uczucie i zaprasza go na swój ślub. Dusza Chanana wstępuje w Leę. W obecności ojca Lei Chanan - poprzez ciało Lei - przemawia. Sender tym samym przyznaje się do złamania dawnego przyrzeczenia Rabinowi, który przeprowadza egzorcyzm. Gdy Lea zostaje uwolniona od duszy ukochanego, umiera.

Sztuka, którą jest ​Dybuk ​na początku swojego istnienia nie cieszyła się zbytnim powodzeniem (prapremiera odbyła się w Warszawie w 1920). Dopiero od premiery w 1922 (już po śmierci autora - 8 listopada 1920), w moskiewskim teatrze Habina, sztuka w reżyserii Jiewgienija Wachtangowa zyskała na popularności. Nie dziwi, więc, że podupadająca wówczas firma Feniks zabrała się za realizację adaptacji sztuki. Pierwotnie scenariusz napisał, mający wszelkie prawa do twórczości An-skiego, znany dramaturg - Alter Kacyzma wraz z Markiem Ansztejnem (później scenariusz został napisany na nowo przez Michała Waszyńskiego i Anatola Sterna). Wielu znanych ówcześnie twórców pochodzenia żydowskiego tworzyło film - sam reżyser pochodził z bogobojnej, żydowskiej rodziny mieszkającej w Wołyniu (jest to miejsce w pobliżu ​sztetlech - Brynicy i Miropolu), a w jednej z ról obsadzono Gerszona Sirota - pierwszego kantora synagogi w Warszawie. Muzykę skomponował, zaś specjalista muzyki żydowskiej - Abraham Morewski. Warto również zaznaczyć, że język używany w filmie to język Żydów - jidysz. Jidysz to połączonie elementów hebrajskich, słowiańskich i romańskich na bazie języka niemieckiego. Wykorzystanie tego języka w filmie ma również dwojakie znaczenie. Pierwszym celem użycia takiego języka jest przybliżenia życia w ​sztetl. ​Natomiast jego drugie znaczenie użycia języka jidysz w filmie jest bardziej złożone. Języki żydowskie, w swojej genezie, są językami sakralnymi, używa się ich do czytania Talmudu czy Tory, a także podczas nauki oraz, również w trakcie różnych obrzędów żydowskich. Dźwięk wypowiadanych, wtedy słów graniczy z tonem podniosłym, sakralnym, rabini zaś powtarzają, że językiem jidysz (czy hebrajskim) należy posługiwać się z należytą mu godnością. W związku z tym wywnioskować da się, że jidysz wykorzystany w filmie, dotyka zarówno sfery sacrum - doniosły, przypominający, że oparty jest na języku Boga, i profanum - użycie języka w codziennym życiu.
Film sam w sobie jest silnie zakorzeniony w swojej “żydowskości”. Rzecz biorąc, polskie filmy żydowskie są osobnym i niezmiernie obszernym zjawiskiem w historii polskiego kina. Kino żydowskie, polskie można również uznać za dyfuzję - dwa różnorodne światy społeczno-kulturowe przenikają się wzajemnie i nierozerwalnie. Także osadzenie miejsca akcji na kresach polskich można odczytać dwójnasób - jako fakt historyczny, ale też życie na pograniczu swojej “państwowości” - jako diaspora (Żydzi polskiego pochodzenia).

Aby przejść do interpretacji ​Dybuka ​(zarówno filmu, jak i dramatu An-skiego) dobrze jest posłużyć się tytułem roboczym literackiego pierwowzoru - ​Na pograniczu dwóch świató​w - film opowiada o wzajemnym wsiąkaniu się światów: realnego, ziemskiego i pozagrobowego, mistycznego. Wstąpienie duszy Chanana jest tu właśnie tą przetartą granicą. Człowiek sam wyczuwa, że istnieje obszar, poza tym, w którym żyje. Ta niezwykle romantyczna teza oddaje światu także pewne ostrzeżenie - nie należy lekceważyć świata niewidzialnego ludzkim okiem - Sender łamiąc przysięgę śle na swoje dziecko zły los. Ojciec dokonuje złego, grzesznego ​micwot​, który w pewnym momencie wykorzystuje szatan, którego Chanan prosi o przysługę. Szatan poprzez granicę, którą jest młodzieniec biegły w kabale, niesie nieszczęście na rodzinę, by dać świadomość popełniony przez Sendera występek. Mówiąc, zaś o ​postpamięci i ​łączności pokoleń ​możemy zauważyć jak silną koneksją połączone są związki pokoleniowe i decyzje poczynione przez bliskie osoby. Wrotami prowadzącymi do obydwu światów jest tu, jak już wspomniałem, Chanan, który pilnie studiuje sferę kabały. Łatwo można wywnioskować, że imię jego nie jest przypadkowe, a jest raczej świadomym nawiązaniem do słowa “chasydyzm”, czyli ruchowi religijnemu o charakterze mistycznym. Dlatego też, scenografia silnie oddziaływuje na wyobraźnię - niezwykle sprawnie oddaje poczucie nieuchronnej katastrofy, ma folklorystyczne wrażenie ciasnego, małego ​sztetl​, które przenika się ze światem guseł, demonów i duchów. Najmocniej można to odczuć w scenie wstąpienia ducha Chanana w Leę, gdzie mgła spowija mroczny, żydowski cmentarz. An-ski sam mówił, że w bardzo dużym stopniu był inspirowany niemieckim teatrem ekspresjonistycznym - jeżeli patrzeć na scenografię, czy kostiumy. Suknia ślubna Lei jest wykonana z lekkiego, powiewającego materiału, jej długa chusta na głowie wydaje się być doskonałym dodatkiem do, zakrawającego o oniryzm, stroju. Ma się poczucie, że jest jedną z błąkającym się po ziemskim padole, duchem.


Scenariusz w głównej mierze jest odzwierciedleniem tekstu An-skiego. Natomiast w filmie dodano mu nieco pompatycznego wydźwięku (który może wydawać się momentami kiczowaty), ale oddaje on jednak nam tylko kolejne potwierdzenie, że mamy tu do czynienia z siłami innymi, niż znane człowiekowi, natomiast idealnie dobrana i skomponowana muzyka tworzy jedną całość, łącząc się z obrazem w twór metafizycznej opowieści. Często spotykamy się tu z pieśniami w języku jidysz, które przybliżają nas do świata ziemskiego, folklorystycznego, religijnego, a także podniosłą, niepokojącą muzykę wyrażającą świat kabały.

Jeżeli z ​Dybuka można wyciągnąć jakiś morał to jest nim ostrożność wobec popełnianych czynów i zważanie na ich konsekwencje. Lub też, idąc za myślą prof. Janion, należy odnaleźć “złoty środek” pomiędzy światem umarłym, a światem żywych - móc żyć na granicy, która jest bezpiecznym miejscem. Dlatego też dramat An-skiego ciągle przypomina nam o awersie i rewersie wszystkiego, co nas otacza lub mówi wprost o stronach pomiędzy szeroko rozumianą tutaj granicą, w postaci dwojakiego rozumienia użytych w tekście środków, takich jak: imiona postaci, światy, fabuła, miejsce akcji itp.

Cpt. David

wtorek, 20 marca 2018

Charyzma



Patrząc na dowolną kartę postaci zobaczymy kilka statystyk, które są zawsze, czasem pod inna nazwa, ale to zawsze to samo. Obok siły, zręczności i inteligencji musi pojawić się jakiś substytut charyzmy. Atrybut, który określa jak nasza postać się wysławia, jak wygląda, czy jest prostakiem czy elokwentnym paniczem. Nawet nie wiecie jak bardzo denerwuje mnie ta statystyka. 

Weźmy sobie na przykład… aktora i postać, którą odgrywa. Ugryziemy temat, że tak to ujmę od strony zaplecza bo będzie prościej. Twórcy wykreowali postać, której nie powinniśmy lubić. Może to być postać arcyzłoczyńcy lub zwyczajnego buca. Obsadza w tej roli aktora, który ma w sobie to coś. Nie ważne co taka postać zrobi i tak będziemy darzyć ją sympatią. Co nie wierzycie? Hopkins jako Dr. Lecter. Ludzie ten człowiek mordował i opierdzielał innych człowieków ( i to tak zwyczajnie) na obiad jak my co niedzielę kurczaka. Powinniśmy darzyć go odrazą… a jednak go lubimy
Ale za bardzo odbiegamy. 


Charyzma to w rpg najbardziej bezużyteczna statystyka jaka istnieje. Jako mistrz gry bardzo złośliwy, jak możecie się domyślać z moich poprzednich artykułów używam jej tylko wtedy kiedy chce graczom dokopać. Normalnie nie zwracam na niej uwagi bo i po co? Jeśli gracz opisze i powie co robi podczas rozmowy z npc to po kiego grzyba mam mu kazać rzucać, czy przekona daną postać. Stary przekonałeś mnie jako człowieka więc tego wieśniaka też przekonałeś, że krowa karmiona piórami będzie latać. Jeżeli  charyzmatyczny gracz odgrywa charyzmatyczną postać to pół biedy najgorzej jak trafi się anon piwniczan próbujący być casanovą. Na Sigmara jak ja takich ludzi nie trawię. No dobra, ale pierwszy raz jak chce to nie zabronię mu stworzyć takiej postaci. Doświadczenie nauczyło mnie, że nawet największy piwniczan może mieć ogromne pokłady charyzmy. OK postać jest, gramy jedną, drugą sesje i nasz don juan no mało tego, że jest świnia i cham jako postać to jeszcze jako gracz nie potrafi się wysłowić. Tutaj jest dylemat mistrza... kazać mu odegrać czy pozwolić rzucać.... niech odgrywa! Dobra chwila odłóżcie te kamienie już wyjaśniam dlaczego moje zdanie jest takie, a nie inne. 

Postawmy się w nieco innej sytuacji. Gracze spotykają na swojej drodze npc, który prosi ich o pomoc. Dzień jak codzień, ale na pierwszy rzut oka widać, że postać ewidentnie chce ich wyd.... oszukać. Gracze odpowiadają “Nie!”. A takiego! Mg rzuca na charyzmę postaci w końcu młoda urodziwa kobieta ze szlacheckiego rodu musi mieć jej dużo. Pach kości mówią,  że gracze są przekonani by nawet oddać życie za npc. Słabo to brzmi nie? To dlaczego nam MG każe się odgrywać wszystko, a graczy ratuje się kośćmi? Dlatego tak bardzo nienawidzę tej statystyki za jawny cheat na korzyść graczy.  

Fluffy

piątek, 16 marca 2018

Co poszło nie tak, czyli "Bates Motel"




No więc Wasza dzielna Sharky jest przy końcówce drugiego sezonu tego ***** kończąc drugą lampkę wina i dalej nie może uwierzyć dlaczego to ogląda. ( To dla twoich fanów zimna rybo, zapomniałaś?!?!?! Ohhh shut up!). Swoją drogą spróbujmy opowiedzieć co poszło nie tak w Bates Motel! 
Jak już się domyśliliście Bates Motel swoją premierę miał 18 marca 2013 roku na antenie A&E i powstał na podstawie jakże wspaniałej i klimatycznej Psychozy Hitchcock’a. Śmiało mogę stwierdzić, że był on jedynie insprowany i jest swawolną interpretacją dzieła z 1960 roku.
I o tym powinnyśmy porozmawiać z Kavką przy kawce!
 Ja doskonalę rozumiem i doceniam podjęcie tematu przez producentów, ale błagam! Miałam ochotę wyłączyć ten badziew po 2 odcinkach i nigdy do niego nie wracać! Zmusiłam się do obejrzenia trzeciego i jakoś (przyćmiewając zdolność logicznego rozumowania) poleciałam dalej. Obecnie wiem, że fabuła da mi to czego pragnę dopiero w 4 lub 5 sezonie więc dalej się męczę.
Jeśli nie oglądaliście Psychozy naprawdę nic Was nie zmusi do obejrzenia tego serialu więc błagam nadróbcie zaległości. A teraz zaczynamy!

Akcja rozgrywa się w fikcyjnym mieście o nazwie White Pine Bay (Nikt nie wie dlaczego) i opowiada historię Normy Bates i jej syna Normana.Młoda wdowa wykupuje stary motel przy głównej drodze do miasta i chce zacząć nowe życie po stracie męża. Od pierwszego odcinka serialowy towarzyszy ten dziwny klimat. To nie jest absolutnie napięcie wprost z Psycho, to irytacja i...zniesmaczenie? Tak chyba bym to nazwała. No błagam w White Pine Bay pojawia się nowe mięsko (Oi Sharky!!! No co? -_- Tak trzeba to nazwać patrząc na reakcję wszystkich lasek w okolicy na Normana), które nie jest soczystym stekiem, a każda kobieta  w okolicy lgnie do naszego bohatera jak ćma do światła. Naprawdę każda… to po prostu...dziwne. Wiecie, Norman wygląda jak przegryw, zachowuje się  jak on  i trochę tak jest, bo Norma ( cudownie zagrana przez V. Farminga) to nadopiekuńcza matka, która chce uchronić swoje kochane dziecko przed światem i mimo, że jej syn jest już w wieku kiedy to robi się prawo jazdy, chce kontrolować każdy jego ruch. To nie ważne, i tak wszyscy do niego lgną. Swoją drogą Norman też został świetnie zagrany przez Freddiego Highmore, więc radzę Wam zerknąć na jego genialną grę aktorską. Ah myślę, że lepiej będzie jak wymienię Wam kochani wszystkie wady tej produkcji jak i jej zalety! ( Ta, masz rację, ukróć swoje męki do minimum, ty leniwa rybo)

WADY:
1. Nielogiczność - wiele wątków bierze się z powietrza 
2. Lenistwo charakteryzatorskie - wiąże się w punktem pierwszym, więc rozwinę oba tutaj. Bo niby dlaczego facet, którego spalili żywcem w samochodzie jechał drogą wyjazdową, a auto było cacy niczym wprost z salonu? Jakby ktoś go podpalił gdzieś indziej, on sam się ugasił i wsiadł do samochodu z myślą “To czas by opuścić to miasto!”. Inny przykład to( swoją drogą moja druga ulubiona postać Dylan, brat Normana) nowy ziom w mieście pije w barze ze striptizem obok płaczącego gościa, któremu umiera wyżej wspomniany szef, okazuje mu współczucie, po czym bum! dostaje pracę przy ochronie pól marihuany i dy pytają go czy umie używać broni odpowiada, że jaha z miną jakby pytali go o fizykę kwantową, a i tak dostaje robotę i jeszcze bardzo szybko awans. 
3. Porzucanie naprawdę interesujących kwestii - To znaczy nie do końca porzucanie, ale odrzucenie rozwinięcia ciekawszej ścieżki na rzecz pif paf gangi, wojny i rzeźnie. Bo kogo obchodzi co stało się z uciekającą azjatką z przemytu? Nikogo.Wszyscy zapominają o tej dziewczynie.
4. Schematyczność - bo ile już było produkcji, w których ludzie rozwiązują swoje sprawy ‘‘po swojemu’’ i policja odwraca wzrok? Ah tak! Szeryf jest trochę upośledzony, ostrzegam!
5. Płytkie motywy i postacie - Norma Bates jest cudowną postacią! Ja ją uwielbiam! Na jej twarzy widać każdą emocję tak żebyście nie mieli rozterek wewnętrznych, ale niestety jej historia choć pełna dramatyzmu...eh jak na razie możemy tylko nad nią płakać ze względu na jej życiowego pecha do mężczyzn. Norman? Oprócz tego, że jego psychoza się ciągle rozwija jest bardzo prostym chłopakiem i tylko choroba sprawia, że jest interesujący. Dylan i jego ojciec? Wątek ojca porzucony po jednym odcinku, a Dylan no całkiem dobrze sobie żyje i dużo strzela. Emma? Emma jest super bo łączy wszystko, a przynajmniej się stara, ale też nie ma w niej żadnej złożoności.  Więc, eh.
6. Fabuła galopuje jak bardzo wystraszony koń. Tylko po co? Jest pięć sezonów, a ja czuję się jakby te dwa były emitowane na przestrzeni co najmniej ośmiu lat jeden odcinek w miesiącu. ( Przesadzasz Sharky….Ah! To tylko irytacja)
7. Kompletnie przewidywalny - główny wątek niemal od razu można przewidzieć krok po kroku bez oglądania wcześniej Psychozy.

Okay czas na ZALETY! CZYLI DLACZEGO POWINNIŚCIE PRZECIERPIEĆ TĄ PRODUKCJĘ.
1. Bardzo dobra gra aktorska! Ciężko jest polubić Normana normalnemu (hahahaha) widzowi. Dlaczego? Bo to straszny creep i to tak dobrze zagrany!  Norma jest urocza i autentyczna. Wielkie pokłony w stronę aktorów, wycisnęli ile mogli z tych płytkich konceptów. 
2. Ciekawe wątki. Tak, są ciekawe mimo, że wzięte z powietrza lub chamsko ucięte, niektóre mogą się rozwinąć w kolejnych sezonach i na to czekam z wielką nadzieją.
3. Mając w umyśle psychozę czekam na śmierć Normy i to co się wydarzy w związku z tym (: (Oh Shar...TO NIE SPOILER OKAY?!)
4. Bardzo miłe odniesienia do oryginału - czy to hobby Normana, czy scenografia mimo czasów, w których toczy się akcja serialu zarówno dom jak i motel zostały idealnie oddane.
5. Genialne rozwiązanie dla nieświadomych akcji Normana - chłopak czasem się wyłącza i daje to miły wpływ na odbiór wątków.
I niestety chyba tyle.


Oczywiście uzupełnię lub napiszę nowy artykuł po obejrzeniu całości mając bardziej ogólne spojrzenie na tą produkcję, bo wiem, że to co napisałam nie zachęca do przecierpienia razem ze mną, ale taka jest moja opinia po dwóch sezonach. Chyba, że przyjmiecie wyzwanie i obejrzycie go żeby się ze mną pokłócić ;) (Sadystka…Shush!) Zapraszam do dyskusji i zachęcam do podjęcia wyzwania ^^

Wasza dzielna Sharky

wtorek, 13 marca 2018

Wywiad dla portalu "marketing i biznes"

Tym razem nie ma artykułu... naszego. Chcielibyśmy Was zaprosić do przeczytania materiału o Nas! Na portalu Marketing i Biznes, pojawił się wywiad z nami, gdzie możecie się dowiedzieć o autorach, historie bloga i co dalej. To taki mały nasz sukces, z którego jesteśmy dumni :) Jeśli jesteście ciekawi to zapraszamy, kliknijcie w zdjęcie a przeniesiecie się do artykułu.
Pozdrawiamy!
Ekipa Igreków

https://marketingibiznes.pl/wywiady-blogerskie/blog-ktory-powstal-by-odczarowac-zla-opinie-o-pokoleniu-y/

sobota, 10 marca 2018

Oscarowe podsumowanie


Oscary, oscary i po oscarach. Największa gala filmowa, dobiegła końca. Jeśli czytaliście mój poprzedni artykuł na temat moich spekulacji co do nominowanych, wiecie że część z nich się sprawdziła (co mnie bardzo cieszy), a część nie. Chciałabym kilka z tych kwestii omówić. 



Spodziewałam się, ale szkoda...
Najlepszy dźwięk i najlepszy kostium

Najlepszy dźwięk. Spodziewałam się, że wygra Hans Zimmer, jednak uważam że, jest to taki oczywisty Oscar, czyli - No któż by inny miał dostać jak nie, wielki Hans Zimmer. Mam takie poczucie, że inni kandydaci nie byli nawet brani pod uwagę do rywalizacji z Zimmerem i Dunkierką. Wciąż uważam że, to "Shape of Water", powinno zdobyć statuetkę za najlepszy dźwięk. 
Drugą taką kategorią w tym roku, jest dla mnie Najlepszy kostium, gdzie oscara zdobyła "Nić widmo", a nie "Shape of Water". Jednakże, trochę to rozumiem, bo film o sukniach, który nie dostałby za kostiumy... no to dziwne, by było. Szkoda, że nie został doceniony kostium monstrum, bo jak dla mnie to jest prawdziwy majstersztyk... no ale cóż. Do przewidzenia



Moje największe rozczarowanie
Najlepszy montaż dźwięku

Najlepszy montaż dźwięku. W tej kategorię statuetkę zdobyła również "Dunkierka". Ta kategoria ze wszystkich, najbardziej mnie zawiodła. Na prawdę uważam że ten Oscar, powinien trafić do filmu "Baby Driver". Ten film był stworzony właśnie pod dźwięk i to widać. Wyszło to świetnie! Każdy ruch bohatera jest idealnie zgrany z muzyką jakiej słucha. Owszem, kawałki które były puszczane nie były tak poważne jak muzyka z "Dunkierki", ale to są dwa różne gatunki filmowe. Sądzę że, ten film i jego twórcy nie zostali wzięci poważnie, m.in.: przez mocno rozrywkowe kawałki, które zostały wykorzystane (np. "Tequila"). Skoro jednak jest to nagroda za montaż dźwięku a nie za ścieżkę dźwiękową to uważam, że w tym przypadku nie powinno to być brane pod uwagę.



 A tego się nie spodziewałam!
Najlepszy scenariusz oryginalny

"Get out". To moje największe tegoroczne zaskoczenie na Oscarach. Pozytywne. Przyznam że nie wierzyłam w sukces "Get out" na gali. Byłam już zadowolona z nominacji. Rzadko się zdarza że horror zdobywa nominacje do Oscara, zwłaszcza w głównej kategorii. Może głównej statuetki nie zgarnął, ale zdobył za scenariusz, a to właśnie on w tym filmie robi robotę. "Get out", nie jest typowym horrorem, ale bardzo dobrym... i dziwnym. Rozumiem, jeśli ktoś go nie lubi. Ja sama na początku nie przepadałam za nim, ale gdy obejrzałam drugi raz, zrozumiałam czym ten film właściwie jest. Rozumiem go jako komentarz do obecnej sytuacji społecznej w USA, ujęty w ironiczny sposób a całość przedstawiono w dość absurdalny sposób w horrorze. Na prawdę dawno, nie widziałam tak oryginalnego scenariusza, jak ten. Mam nadzieję, że twórcy horrorów może się zainspirują do wykorzystania takiej formy, a nie będą bazować na jumpscarach i powtarzalnych tematach. A z drugiej strony mam nadzieję, że "Get out", przetrze pozostałym horrorom szlaki do Oscarowej ścieżki.


Tak!
Najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny


W tym roku nie wyrobiłam się ze wszystkimi filmami dokumentalnymi, które były nominowane, dlatego nie wspominałam o tym artykule ze spekulacjami. Jednakże, miałam już od początku swojego faworyta, i chciałam bardzo by to właśnie on wygrał. Mam na myśli tu Netflix'ową produkcję - "Ikar". Film mówi o kwestii dopingu w sporcie. Niby nic interesującego, a jednak! Najbardziej niesamowitą rzeczą jest to w którą stronę poszedł sam dokument. Początkowym założeniem reżysera, było udowodnienie, że odpowiednią metodą i odpwiednim środkiem, da się oszukać komisję antydopingową i ich badania. To był zamiar reżysera, więc zaczął na sobie stosować tą metodę i sprawdzić czy faktycznie jest to możliwe... ale film już w pierwszej połowie idzie w innym stronę niż by chciał. Zamiast badać zjawisko dopingu, ujawnił największy skandal dopingowy w historii. Po samym autorze tego materiału, widzimy że, nie wierzy w to co się właśnie dzieje. Jak ze zwykłego dokumentu o nielegalnych środkach przechodzimy do afery na skalę światową. Przyznam że chyba z tego zwycięstwa cieszę się najbardziej w tym roku. Gorąco polecam!


Ciekawe...
Najlepszy film



W tym roku ta kategoria może mnie tak, nie zaskoczyła jak najlepszy oryginalny scenariusz, to jednak byłam w szoku. Owszem, jestem trochę zawiedziona, ponieważ uważam że, "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri", w tym roku były na prawdę najlepszą produkcją i nie zmieniłam zdania. Żeby nie było, "Shape of Water" bardzo mi się podobał, zwłaszcza wizualnie, sądzę że to genialny film, ale choćby pod względem scenariusza, wolę "Trzy billboardy". Mimo wszystko, jestem ciekawa, czy wygrana tego dzieła wniesie coś do kolejnych nagród Akademii i czy przetrze szlaki, właśnie takim twórcą jak Guillermo del Toro czy Tim Burton. Przyznam że nie pamiętam, by kiedykolwiek taka produkcja zdobyła główną nagrodę. Jeśli faktycznie "Shape of Water", otworzy innym twórcą drzwi na oscarowe salony - to będę mu ogromnie wdzięczna.  Może właśnie ten film będzie jakąś małą rewolucją dla wybierających laureatów, może otworzy im oczy na nowe, niestandardowe produkcje. Może będzie też inspiracją dla nowych twórców, by nie bali się ryzykować, tak jak zrobił to del Toro - ten film był jego marzeniem, nikt nie chciał go produkować, to sam się tym zajął i teraz wytwórnie plują sobie w brodę. Kto wie.

Pozdrawiam. 
Kavka


czwartek, 8 marca 2018

Mundurki od Armaniego?

Hej oglądając telewizję poranną natknęłam się na ciekawą wzmiankę na temat pewnej szkoły podstawowej w Tokyo.

Znalezione obrazy dla zapytania mundurki japońskie

Publiczna szkoła w bogatej dzielnicy Tokyo, postanowiła, że dzieci będą mogły nosić mundurki prosto od Armaniego, tak tego Armaniego. Mundurki będą kosztowały około 80 tys. jenów (2,5 tys zł). O rany rozumiecie to? To będzie chyba pierwsza taka szkoła, w której będą dzieci mogły pokazywać się w takim drogim i ekskluzywnym mundurku.
Oczywiście pomysł ten nie przypadł do gustu pewnemu gronu rodziców. Szczerze, popieram ich. Takie działania mogą negatywnie wpłynąć na psychikę dzieci. Takimi zachowaniami, mogą zacząć myśleć, że należy im się wszystko co najdroższe bez żadnego wysiłku. A przecież nie o to chodzi w życiu, trzeba doceniać to co mamy. 


Znalezione obrazy dla zapytania mundurki japońskie Dyrektor szkoły Toshitsugu Wada wyjaśnił na konferencji prasowej, że choć mundurki są drogie, uznał je za warte swej ceny. Myślałem, że Taimei może wykorzystać moc zagranicznej marki odzieżowej, by zbudować własną tożsamość- powiedział. Dodał, że wybrał Armaniego, gdyż jego sklep znajduje się w pobliżu szkoły. W niektórych przypadkach mundurki potrafią być droższe od garniturów. Osobiście uważam, że to paranoja. Mundurek ma określać pochodzenie szkoły, w której się uczymy. Może to być naszywka na koszulę albo konkretny kolor mundurka, który będzie stanowił cechę charakterystyczną danej szkoły.
Jednak mundurki te nie są obowiązkowe, to ciekawa jestem ile dzieci w kwietniu będzie przechadzać się w mundurkach od włoskiego projektanta.

Zacznijmy od tego, że jestem przeciwniczką mundurków. Sama pamiętam swój. Granatowa spódnica, tego samego koloru dłuższa koszula przewiązana paskiem w pasie...unikałam go jak ognia. Udawałam, że zapomniałam go wziąć ze sobą, albo, że jest w praniu.
Nie popieram mundurków, ponieważ wtedy człowiek czuje się zniewolony, a przynajmniej ja tak się czułam. Nie mogłam nosić tego co mnie określa, nie mogłam nosić tego co określa kim jestem. Kiedy czuje się źle, nosze ciemne ubrania (oczywiście nie zawsze), kiedy jestem radosna nakładam coś jasnego. Kiedyś obowiązywał jeden strój i koniec kropka. Pamiętam jeszcze ile uwag nazbierałam za brak mundurka i emblematu szkoły. Och rany...

Wiecie może bym to jeszcze przebolała, gdyby ten mundurek był ładny, nie chodzi mi o to, że nagle trzeba kupować Armaniego, żeby dało się go nosić. Do czego zmierzam? W sumie nie potrafię do końca odpowiedzieć na to pytanie. Ale wyciągnę z tego puentę: Nie ujednolicajmy się. Na szczęście pewnie wszyscy, którzy to czytają już dawno mundurków nosić nie muszą...możecie mi opowiedzieć jakie były wasze doświadczenia z mundurkami i czy wam pasowały. Chętnie tego wysłucham.


Tyle ode mnie. Trzymajcie się!
Ev.                                                           

 

niedziela, 4 marca 2018

Omówienie i spekulacje - Oscary 2018 #2



Witajcie ponownie!
Zapraszam na ciąg dalszy spekulacji oscarowych. W poprzednich omówiliśmy 6 kategorii w tym m.in.: najlepszy montaż, najlepsza charakteryzacja. Dziś przechodzimy do głównych kategorii i tych chyba najbardziej wyczekiwanych.

 
Najlepsza aktorka drugoplanowa
Nominowani: Mary J. Blige za "Mudbound", Allison Janney za "I, Tonya", Lasley Manville za "Nić widmo", Laurie Metcalf za "Lady Bird" i Octavia Spencer za "Kształt Wody". Każda z tych pań, niezaprzeczalnie mnie urzekła. No może poza Octavią Spencer, którą widziałam w kilku już rolach i zawsze grała w ten sam sposób, może to wina postaci jakie dostaje, bo gra dobrze, jednak uważam że, tym razem mieliśmy tu lepsze kandydatki w tej kategorii. Przyznam szczerze, że najbardziej się wahałam między Laurie Metcalf i Allison Janney. Obie zagrały bardzo podobne role - matki raniące swoje dzieci. I wiem że wiele osób jednak stawia na Metcalf, ale mnie Allison Janney , po prostu skradła serce w "I, Tonya". Znam Panią Janney w większości z seriali, jednak tu pokazała prawdziwą patologiczną matkę i ciężką relacje między jej postacią i córką. Uważam że, na prawdę zasłużyła na tego Oscara.

Najlepszy aktor drugoplanowy
Nominowani: Willem Dafoe za "The Florida Project", Woody Harrelson za "Trzy billboardy za Ebbing , Missouri", Richard Jenkins za "Kształt wody", Christopher Pulmer za "Wszystkie pieniądze świata" i Sam Rockwell za "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri". W tym roku w obu kategoriach, aktorów i aktorek drugoplanowych, mamy na prawdę doborowe towarzystwo. Tu również miałam na prawdę ciężki wybór. Mamy tu Willema Dafoe, który poza genialnym występem we "Florida Project", jeszcze nigdy nie otrzymał Oscara (a powinien), co jest dla mnie nie dopomyślenia, zwłaszcza że jest jednym z moich ulubionych aktorów. Kolejny nominowany, to Woody Harrelson, gdzie w Trzech Billboardach zagrał komendanta policji. Jego rola była faktycznie przejmująca i chwytająca za serce, jednak nie aż tak duża była to rola jak jego kolegi z planu Sama Rockwell. Dla mnie Rockwell w pewnym momencie nawet staje na równi z główną bohaterką Mildred - mamy pokazaną przemianę postaci, który z kanalii, zmienia się, bo w końcu ktoś w niego uwierzył i sam postanawia coś ze sobą zrobić. Mamy także Richarda Jenkinsa, który na prawdę świetnie sobie poradził z rolą Gilesa, a także Christophera Pulmera, który w szybki i rewelacyjny sposób wcielił się w postać w ostatniej chwili, gdy to Ridley Scott usunął z filmu Kevina Spacey, po oskarżeniach o molestowanie. I przyznam szczerze że jedynym filarem dla mnie w tym filmie był właśnie Pulmer, a po czym jak nie po takich historiach można poznać że aktor jest tak dobry, że zagra ci i przede wszystkim wcieli się w postać, z biegu. Mimo wszystko w tym roku, moim kandydatem jest Sam Rockwell, ponieważ to w jaki sposób zagrał i poprowadził swoją postać jest po prostu niesamowite! Z miejscowej gnidy, której to widz ma ochotę strzelić przez ten głupi łeb, wysuwa się na drugą najważniejszą postać i jak dla mnie przejawiającą najbardziej moralne cechy, których nabiera w momencie gdy tylko jedna osoba pokazuje mu, że mimo tego jakim jest głupcem, to wierzy że ma dobre serce.

Najlepsza aktorka
Nominowane: Meryl Streep za "The Post", Sally Hawkins za "Kształt Wody", Frances McDormand za "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri", Margot Robie za "I, Tonya" i Saoirse Ronan za "Lady Bird". W tym zestawieniu, dla mnie wygrana po prostu musi trafić do Frances McDormand. Po protu musi. W jaki ona sposób zagrała swoją bohaeterkę to jest niesamowite. Pogrążona w żalu matka, którą od początku za jej stratę, tłumaczymy. Jest wulgarna bo jest sfrustrowana, jest bezczelna wobec władzy, bo walczy o sprawiedliwość dla swej córki. I choć jest to nasza bohaterka i ją początkowo wybielamy, to nie da się nie dostrzec, że wcale nie jest krystalicznie czystą postacią. Wręcz przeciwnie. Jej postępowanie możemy sobie tłumaczyć, ale wcale nie jest dobre, a nawet jest krzywdzące dla innych. Fizyczność i gra aktorki, nadaje całej postaci, rzadko spotykany kształt u Oscarowych postaci - ludzki, brudny kształt. 

Najlepszy aktor
Nominowani: Gary Oldman za "Czas Mroku",  Deznel Washington za "Roman J. Israel, Esq.", "Timothee Chalamet za "Tamte dni, tamte noce", Daniel Day-Lewis za "Nić Widmo" oraz Daniel Kalluya za "Uciekaj!". W tej kategorii mam aż dwóch faworytów. Gary'ego Oldmana i Daniela Day-Lewisa. Wiem że, Gary Oldman jest w tym roku bardzo porównywany do Leonadra Di Caprio, że powinien w końcu dostać swojego pierwszego Oscara, choć ludziom nie za bardzo się podobał "Czas mroku". Mnie osobiście film się podobał, może prócz sceny w metrze... jednak film całościowo na prawdę mi się podobał, w porównaniu do "Zjawy" z Di Caprio, który w ogóle mnie nie urzekł (może prócz krajobrazów). Oldman faktycznie, powinien dostać już tego swojego zasłużonego Oscara, ale nie tylko dlatego, że POWINIEN, ale według mnie, również sobie na niego zasłużył, grając Churchilla. I nie mówię tu tylko o tym że, musiał grać z kilogramami charakteryzacji, ale po prostu świetnie sobie poradził. Cała jego mimika, postawa i najważniejsze, czyli ton głosu i ten znany wszystkim, talent oratorski z którego słyną Churchill, wszystko to zawarł w swej roli. Wiele osób sądzi, że zawiodło ich to, że niczego nowego nie dowiedzieli się o Winstonie. Przyznam że, nie rozumiem tego argumentu, ale rozumiem że komuś ta "laurka" może się komuś nie podobać, jako film, jednak sądzę że, sam Gary Oldman, świetnie poradził sobie z tą rolą. Drugim moim kandydatem jest Daniel Day-Lewis, za zagranie Woodcocka w filmie "Nić widmo", rozchwianego artystę, który mimo że odtrąca i odstrasza wszystkich swą arogancją i bucowatym zachowaniem, zakochuje się i nie potrafi sobie z tym poradzić, więc stara się to odrzucać od siebie. To w jaki sposób gra... mam wrażenie jakby panował nad każdym ruchemm każdą cząstką swojego ciała. Oglądając "Nić widmo" miałam wrażenie, że wszystkie emocje jego bohatera, były tak namacalne, że sama je adaptowałam. Gdy widziałam jego twarz na balustradzie w sylwestra, niby bez grymasu, a mimo wszystko współodczuwam to co bohater. Miałam wrażenie, że znam dokładnie uczucia Woodcocka, którego wcale nie polubiłam. Nie jest to bohater, którego darzy się sympatią, wręcz przeciwnie, a mimo wszystko rozumiecie go. Dla mnie w tej kategorii, nie ważne który z tych panów by wygrał, obaj zasłużyli na statuetkę.

Najlepszy reżyser
Nominowani: Christopher Nolan za "Dunkirk", Guillermo del Toro za "Kształt Wody",Greta Gerwig za "Lady Bird", Jordan Peele za "Uciekaj!", Paul Thomas Anderson za "Nić widmo". W tej kategorii mamy, Christophera Nolana, który stworzył już takie filmy jak: "Incepcja", "Interstellar" czy "Memento", film wyjątkowe, jednak w moim odczuciu, "Dunkierka", która miała być poruszającym dramatem wojennym co widać choćby po przejmującej muzyce Hansa Zimmera czy długich ujęciach, ale... coś nie wyszło (prawię usnęłam w kinie, niestety). Tym razem myślę, że Nolan choć niby dobrze sobie poradził jako reżyser, przy tym filmie, to w porównaniu z jego poprzednimi produkcjami, to w tym roku, według mnie, nie zasłużył na statuetkę. Uważam że, dużo lepiej poradził sobie, Jordan Peele z na prawdę niesamowicie ironicznym filmem "Uciekaj". Niskobudżetowa produkcja, która może nie każdego porwie, ale na pewno zaskoczy. Peele, mógłby spokojnie dostać nagrodę za genialny debiut reżyserski, mimo wszystko, to nie on jest moim faworytem. Nie jest nim ani Anderson za "Nić widmo" choć jest to z pewnością jeden z moich ulubionych filmów oscarowych, ani nie jest nim Greta Gerwig, za "Lady Bird", który mówiąc szczerze, w ogóle mnie nie zachwycił. Moim faworytem jest Guillermo del Toro. W sposób w jaki zrealizował tą niesamowitą produkcję, jest niebywały. Widać tam wielką szczegółowość i dbanie o detale. Choć historia wcale nie jest oryginalna, to realizatorsko jest to piękny obraz. Dosłownie dzieło sztuki. Widać, że ten film dla Guillermo, jest bardzo ważny. To widać i czuć.

Najlepszy Film


Nominowani: "Trzy Billboardy za Ebbing, Missouri", "Uciekaj!", "Kształt Wody", "Dunkierka", "Lady Bird", "Czas Mroku", "The Post", "Nić Widmo", "Tamte dni, tamte noce"

Przed nami ostatnia i najważniejsza chyba kategoria, czyli najlepszy film. W tym roku było aż 9 filmów! Każdy z nich jest wyjątkowy, ale nawet wśród takich perełek mam swój numer jeden. 

"Uciekaj!", jest niesamowitym i nieoczywistym, ironicznym komentarzem społecznym do sytuacji,
która obecnie się dzieję w USA. Na dodatek jest to horror, co rzadko się zdarza żeby film grozy był nominowany do głównej kategorii. Nie jest to mój faworyt, jednakże uważam, że ten film jest na prawdę dobry i dużo już osiągnął. Na prawdę się nie spodziewałam inteligentnego horroru w głównej kategorii, a jednak!

Moimi dwoma największymi zawodami na tegorocznych Oscarach był "The Post" i "Dunkierka". Oba te film, była na prawdę nużące. Choć lubię filmy o tematyce śledztwa dziennikarskiego, to "The Post", wcale na mnie nie działa. Zawiodło mnie to że ten film był promowany jako historyczna walka o wolność słowa prasy przeciwko władzy, a tak na prawdę przez 3/4 filmu widzimy wahania bohaterów, czy publikować artykuł, czy może jednak nie a z tej walki pozostał telefon od kogoś z góry a później to już scena w sądzie. Zostało to tak rozciągnięte w czasie, że aż zaczął mnie na prawdę nużyć. W "Dunkierce" natomiast, nie miałam... fabuły, nie miałam bohaterów z którymi mogłabym się choćby bliżej zapoznać, nie miałam nawet zarysu, czym jest Dunkierka czy akcja Dynamo - co zabawne, to mi wyjaśnił, "Czas mroku". Może to dlatego że tych filmów na prawdę bardzo, jeśli nie najbardziej wyczekiwałam. Uważam je, jednak za moje największe rozczarowanie oscarowe.

Kolejnym filmem nominowanym jest "Lady Bird", który jest kolejnym filmem o dorastaniu, o problemach w relacjach z matką. Wiem, że wielu ta produkcja się podoba, mnie jednak osobiście nie przypadła do gustu. Miałam wrażenie, że jest to kolejny film o problemach nastolatków, by lepiej ich zrozumie, by inaczej spojrzeć na konflikty rodzinne itd. To nie jest zły film. Ma świetnych aktorów, dobry scenariusz, jednak ten film wcale mnie nie porwał. Myślę że tą produkcję, albo się lubi, albo nie, bo technicznie jest solidna. Dla mnie jednak nic poza tym.

"Tamte dni, tamte noce", gdzie znów mamy nastoletniego bohatera, który powoli odkrywa siebie, ale nie tylko. Film opowiada nie tyle co o wkraczaniu w dorosłość, co o pragnieniu, młodzieńczym pożądaniu, zauroczeniu i próbowaniu. Ten film jest romantyczny, jednak nie w pompatyczny sposób, bez wielkich słów, bez cukru pudru. Mamy pokazaną relację dwóch chłopaków, gdzie jeden z nich w pewnym sensie bada i odkrywa, co lubi, czego pragnie, jednocześnie uczy się czym jest ból. Młody Elio początkowo nakłada pewnego rodzaju maskę, ale z czasem się łamie. To nie jest opowieść o wielkiej miłości, tylko o takiej miłości jaką możliwe że każdy, powinien choć raz przejść jako dzieciak. Ten film jest piękny wizualnie, jak i również fabularnie. 

"Czas mroku", czyli film na wpół dramat wojenny a na wpół biografia o fragmencie z życia Winstona Churchilla, gdy został powołany na stanowisko premiera w latach 40. Mnie film się podobał, mimo że faktycznie była to "laurka", a nie jakaś szersza biografia, która mogłaby nas zbliżyć do samej postaci Churchilla jako człowieka a nie ojca narodu brytyjskiego. Realizatorsko ten film, jest na prawdę dobry. Zdjęcia, zabawa światłem i cieniem, gra Oldmana, charakteryzacja. Wielu się jednak nie podoba, że postać Churchilla jest taka nieskalana. Jednakże, bazując na tym fragmencie życia, który ludzie pracujący przy tym filmie wybrali, czyli gdy zostaje powołany, aż do zakończenia akcji "Dynamo", to nie ma co się dziwić, bo był to największy jego sukces polityczny. Gdyby czasowo rozciągnięto fabułę do końca wojny albo Jałty, nie mogliby z niego zrobić takiego idealnego, bo faktycznie byłoby to kujące - ale tak to, mnie nie przeszkadza. Uważam że, jest to na prawdę dobry film a nawet bardzo dobry, ale jeśli ktoś chcę więc z życia Churchilla się dowiedzieć - to faktycznie nie tu.
 
No i moich trzech tegorocznych ulubieńców. "Kształt wody" jest piękną artystyczną, baśnią dla dorosłych. Mam wrażenie jakbym faktycznie przewracała kolejne karty baśni. Choć scenariusz jest banalny, to sam film jest jak już wspominałam, dziełem sztuki. Historia z tym filmem jest zresztą ciekawa, bo podobno scenariusz został już napisany, a na pewno zarysowany gdy Guillermo del Toro miał ok. 20 lat. Jakiś czas temu postanowił zrealizować swoje marzenie reżyserskie jako nowa wersja "Potwora z Laguny", tylko w romantycznym-baśniowym ujęciu, więc poszedł z nim do Universala, z którego potwór pochodził, ale wytwórnia odrzuciła projekt - zamiast tego mieliśmy "Mumie" z Tomem Cruise'm... nic więcej nie dodam. Zamiast tego Guillermo del Toro, zrealizował go później tak jak chciał pod swoim szyldem. A dziś "Shape of Water" ma aż 14 nominacji do Oscara. Pewnie Universal pluje sobie teraz w brodę.  

Kolejnym filmem jest "Nić widmo". Jest to trudna opowieść o relacji między ludzkiej i o miłości. Jest bardzo zmysłowym obrazem dwójki ludzi. Mężczyzny pochłoniętego pasją, który odrzuca od siebie wszystko co mogłoby go rozpraszać i obraz kobiety tak zakochanej, że posunie się do wszystkiego by choć na chwilę ten gburowaty artysta, przyznał że jej potrzebuje. Ten film jest po prostu piękny. Ich relacja choć dziwna a nawet czasem toksyczna, jest po prostu piękna, bo pokazuje że potrzebujemy tej drugiej osoby, tej którą kochamy. Żałuję że, ten film ma być już ostatnim występem Daniela Day-Lewisa, jednak mogę powiedzieć tylko, że zejdzie z ekranu niepokonany. 

Ostatni film w tej kategorii i według mnie faworyt, który powinien w tym roku zgarnąć statuetkę to: "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri". To historia matki, której córka została brutalnie zgwałcona i zamordowana, a od miesięcy nie odnaleziono sprawcy. Nasza bohaterka, czyli Midred, postanawia wynając trzy billboardy, przy rzadko uczęszczanej drodze, mając jednak nadzieję, że to w końcu zmusi policję w mieście do działania. Ten film jest rewelacyjny, bo tak na prawdę żadna z tych postaci nie jest ani krystalicznie czysta, ani do końca zła. Trzy billboardy są przedstawione w dość naturalistyczny sposób, mamy pokazaną dysfunkcyjność każdej z postaci. To idealny miks tragizmu i komizmu w jednym. "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri" zdobyły już 4 Złote Globy, więc czas również i na Oscara.

                                                                    *

To moja przydługa, lista spekulacji w 12 kategoriach do tegorocznych Oscarów. Macie jakichś swoich faworytów?
Kavka.
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka