Kiedy myślę o wczorajszym koncercie, nasuwa mi się pytanie na temat polskich wokalistów.
Do kogo należą najlepsze współczesne polskie głosy? Dla mnie bezapelacyjnie w czołówce rankingu, jeśli nie na pierwszym jego miejscu, jest Krzysztof Zalewski. Zwłaszcza na koncertach z trasy „Zalewski śpiewa Niemena” możemy zdać sobie sprawę z potęgi jego wokalu.
Koncert we Wrocławiu zaczął się spokojnie. Zalewski wyszedł na scenę z gitarą akustyczną. Przywitał się z publicznością i zaczął od opowiedzenia o sytuacji z pewnego koncerty Talking Heads, kiedy to wokalista David Byrne wyszedł jako jedyny przed publiczność również z gitarą akustyczną. Opowiedziawszy tę krótką historię, dodał, żeby ludzie pamiętali o tym, że mimo iż jest to hołd dla wielkiego artysty, wciąż są na koncercie rockowym i chciałby, żeby wstali z miejsc, klaskali i śpiewali. Po tych słowach zaczął grać „Sen o Warszawie”. Klaskała w rytm i śpiewała razem z wokalistą. Już w tym pierwszym utworze utwierdził mnie w mojej fascynacji jego głosem.
Na scenę weszła reszta zespołu, a przy mikrofonach z boku sceny miejsce zajęły siostry Przybysz. Po tym zagrali między innymi „Przyjdź w taką noc”, „Jednego serca”, „Kwiaty ojczyste”, „Począwszy od Kaina”, „Dziwny jest ten świat” czy „Domek bez adresu”. Muszę jednak przyznać, że największe wrażenie zrobiły na mnie dwa inne utwory. Najpierw „Status mojego ja” i pod koniec koncertu „Doloniedola”. Miałam wtedy ciarki non stop. Zwłaszcza, kiedy pojawiały się chórki.
Do kogo należą najlepsze współczesne polskie głosy? Dla mnie bezapelacyjnie w czołówce rankingu, jeśli nie na pierwszym jego miejscu, jest Krzysztof Zalewski. Zwłaszcza na koncertach z trasy „Zalewski śpiewa Niemena” możemy zdać sobie sprawę z potęgi jego wokalu.
Koncert we Wrocławiu zaczął się spokojnie. Zalewski wyszedł na scenę z gitarą akustyczną. Przywitał się z publicznością i zaczął od opowiedzenia o sytuacji z pewnego koncerty Talking Heads, kiedy to wokalista David Byrne wyszedł jako jedyny przed publiczność również z gitarą akustyczną. Opowiedziawszy tę krótką historię, dodał, żeby ludzie pamiętali o tym, że mimo iż jest to hołd dla wielkiego artysty, wciąż są na koncercie rockowym i chciałby, żeby wstali z miejsc, klaskali i śpiewali. Po tych słowach zaczął grać „Sen o Warszawie”. Klaskała w rytm i śpiewała razem z wokalistą. Już w tym pierwszym utworze utwierdził mnie w mojej fascynacji jego głosem.
Na scenę weszła reszta zespołu, a przy mikrofonach z boku sceny miejsce zajęły siostry Przybysz. Po tym zagrali między innymi „Przyjdź w taką noc”, „Jednego serca”, „Kwiaty ojczyste”, „Począwszy od Kaina”, „Dziwny jest ten świat” czy „Domek bez adresu”. Muszę jednak przyznać, że największe wrażenie zrobiły na mnie dwa inne utwory. Najpierw „Status mojego ja” i pod koniec koncertu „Doloniedola”. Miałam wtedy ciarki non stop. Zwłaszcza, kiedy pojawiały się chórki.
Mniej więcej pośrodku występu swój czas miała Natalia Przybysz, która wykonała „Mów do mnie jeszcze”. Jej głos rozlał się po sali. Mimo że osobiście nie przepadam za jej wokalem, nie można odmówić mu mocy.
Kolejny utwór wykonała solo Paulina Przybysz. „Ode to Venus”. Ciepły wokal starszej siostry Przybysz rozlewał się po sali. Muszę przyznać, że była to chyba najbardziej awangardowa piosenka tego wieczoru.
Bardzo wiódł mnie również „Pielgrzym”. Zalewski zapowiedział utwór jako przeniesienie nad upalną Saharę. I było to bardzo trafne. Naprawdę miało się silne poczucie obecności afrykańskiej pustyni.
Cały koncert sprawiał wrażenie bardzo teatralnego i spokojnego, dzięki ciepłym światłom i ruchom scenicznym muzyków. Zalewski prowadził całość pięknie, dopowiadając pomiędzy utworami swoje przemyślenia lub krótkie anegdotki.
Uważam, że był to jeden z bardziej genialnych koncertów polskich artystów na jakich miałam okazje być. Jeśli ktoś ma jeszcze możliwość wybrania się na tę imprezę, a się waha, zaręczam – warto!
Brownie.