Przyszedł czas, żeby dokończyć poprzednią recenzję. Każda impreza musi mieć gwiazdę wieczoru, a nią był wszystkim znany zespół… DŻEM!
Właśnie tak. Nasze miasto odwiedziła ta kultowa grupa. Na Placu Pofranciszkańskim zebrał się tłum ludzi. Wszyscy nie mogli doczekać się koncertu. Aż nagle… rozniósł się ryk motocykli eskortujących muzyków pod samą scenę. Niestety z placu nie dałam rady dostrzec widowiska, z resztą jak większość ludzi. Niedługo po tej chwili rozpoczął się koncert.
Muzycy zagrali długi koncert, ludzie się bawili, skakali, śpiewali… Sądzę jednak, że ci imprezowicze, którzy bawili się najlepiej, byli już w stanie mocno wskazującym, a do tego trzeba było dobrze pilnować torebek i portfeli, bo zdarzyło się spotkać obok siebie kilku niezbyt uprzejmych panów spoglądających kątem oka na nasze rzeczy.
Szczerze mówiąc, ciężko mi się wypowiedzieć pozytywnie na temat tego koncertu. Oczywiście muzycznie było wszystko na bardzo wysokim poziomie, bo czego innego spodziewać się po tak doświadczonych muzykach. Świetnie również było zobaczyć i zdobyć autografy Adama i Bena Otrębów oraz Jerzego Styczyńskiego. Czy także usłyszeć kilka lubianych utworów… ale czy było w tym coś jeszcze?
Znajomi komentowali, że zespół zagrał mało starych kawałków… Jeśli ktoś zna głębiej dyskografię Dżemu, wie, że podczas koncertu przeplatały się stare z nowymi utworami, nie mniej jednak nie usłyszałam tam szlagierów zespołu z czasów, kiedy Rysiek Riedel jeszcze żył. Byłam nieco zawiedziona. I z resztą nie tylko ja.
Mimo że koncert był naprawdę na poziomie, nie porwał ani mnie, ani większości publiczności. Było najzwyczajniej w świecie drętwo. Rozumiem, że muzycy mają swoje lata, odniosłam wrażenie, że na scenie wyglądali jak kukły woskowe.
Niezbyt sympatycznym zachowaniem ze strony Macieja Balcara było to, że tuż po koncercie zszedł ze sceny, wsiadł do prywatnego samochodu i odjechał. Jakby rozpłynął się w
powietrzu. Nie było to uprzejme dla wielu fanów, którzy czekali wytrwale przy barierkach, żeby tylko z nim chwilę porozmawiać, zrobić sobie wspólne zdjęcie, czy chociażby po prostu uścisnąć dłoń.
Nie był to koncert, który zaliczyłabym do grona najlepszych na jakich byłam…
Do następnego, kochani.
Kolejny koncert, o którym przeczytacie, był genialny.
Wasza Brownie ;)
Korea jako kraj jest bardzo inspirującym krajem. Bardzo bym się chciał kiedyś tam wybrać. Miejmy nadzieję, że kiedyś będzie mnie na to stać :p
OdpowiedzUsuń