wtorek, 27 lutego 2018

Romantycznie w Starym Klasztorze



Stary Klasztor we Wrocławiu, przy Nowym Targu, niedaleko Rynku – kocham to miejsce. Ma w sobie niesamowity klimat. Zwłaszcza sala koncertowa nazywana Salą Gotycką. To tam odbywają się jedne z najlepszych, moim zdaniem koncertów, w pięknym, starym Wrocławiu.
Miejsce jest piękne, godne odwiedzenia. Dlaczego klub z Salą Gotycką jest tak wspaniały? Bo Stary Klasztor jest faktycznie klasztorem. Ale nie teraz o tym.
14 lutego Walentynkowo odwiedziłam to miejsce, ponieważ odbywał się tam koncert Mikromusic. Ale zanim o tym opowiem o supporcie…



Jabłonka.
Słyszeliście? Jeśli nie, to warto zajrzeć na YouTube. Wrocławski zespół, który podciągnęłabym pod bardzo przyjemną, wysublimowaną i może momentami nieco awangardową alternartwę. Słuchając ich utworów takich jak „Przestrach”, „Rozkwit”, czy „Cukier”, byłam pod ogromnym wrażeniem. Muzyka niezwykle dojrzała i relaksująca.
Muzyka po zapełnionej Sali Gotyckiej płynęła lekko. Niezwykle sympatyczna wokalistka w przerwach zagadywała publiczność… Zrobili piękny wstęp przed Mikromusic, ale i narobili ochoty na dłuższy występ niż 40 minut. Aż żal było, kiedy skończyli grać.

A Mikromusic? Niesamowite jak zawsze. Zagrali wszystkie kawałki z płyty „Tak mi się nie chce” plus tak zwane „the best of”. Trochę było mi szkoda, że nie usłyszałam „Pod Włos”, „Śmierci Pięknych Saren” i kilku innych utworów, które uwielbiam, ale jestem w stanie z tym żyć ;)

Natalia Grosiak zabawiała publiczność śmiesznymi anegdotami i żartami o kolegach z zespołu, robiąc na pewien sposób uroczy klimat koncertu. Podczas wielu momentów koncertu, ciarki biegały mi po plecach, kilka razy łzy stanęły w oczach.
Najbardziej zapadł mi w pamięć fragment, kiedy Grosiak powiedziała o „piosence terapeutycznej” i zagrali „Niemiłość”. Chyba wszyscy na Sali zaczęli śpiewać z wokalistką. Koncert minął bardzo szybko. Był świetny i godny zapamiętania, ale czy spektakularny? Tego nie wiem.

Tak czy inaczej gorąco polecam posłuchać obu zespołów. No i czekam na pierwszą płytę Jabłonki!

Do następnego!
Brownie

czwartek, 22 lutego 2018

Fenomen "The Room" i Tommy'ego Wiseau

Jednym z tegorocznych filmów nominowanych do Oscara w kategorii scenariusz adaptowany jest film "Disaster Artist" w reżyserii Jamesa Franco. Inspiracją do tego komediodramatu był "The Room" z 2003 roku, film uznawany za najgorszy w historii kina. Jego twórcą jest tajemniczy Tommy Wiseau.

"Disaster Artist" omówimy przy spekulacjach na temat nocy Oscarowej, a dziś zajmiemy się fenomenem najgorszego filmu, który dziś ma  status kultowego i jego reżyserem, producentem, aktorem i twórca scenariusza.
Jak to się stało? Takie pytanie zadawałam sobie (i pewnie nie tylko ja). Przecież wszyscy wiedzą, że ten film jest okropny! Nie rozumiałam, do póki go nie obejrzałam wraz z ukochanym w te Walentynki (Wiseau na Świętego Walentego, patrona chorych psychicznie - idealnie pasuje).

Faktycznie w tym filmie wszystko jest nie tak: dialogi są po prostu straszne, fabuła nielogiczna jak decyzje postaci, randomowe wątki, które są rzucone i już do nich nie wracamy, o aktorstwie już nie wspomnę, no i te zdecydowanie za długie sceny seksu... jednak ten film jest tak koszmarny, że aż genialny. I to jest tylko moja opinia, nie ja jedna mam takie masochistyczne zapędy do tego gniota. Mimo że film ma już swoje 15 lat, to Tommy wraz ze swoim "The Room" wciąż jeździ na organizowane specjalne seanse jego dzieła. Wiseau na swoim twitterze publikuje wciąż aktualizowaną listę stanów i miast gdzie tym razem zawita, a gdzie już był. Ta lista na prawdę nie jest mała, a ludzie na prawdę przyjeżdżają by spotkać się z Wiseau i zobaczyć "The Room". Ludzie podczas seansu cytują dialogi z pamięci jednocześnie ze scenami w filmie, przychodzą poprzebierani za postacie. Dlaczego? Myślę że wpływ na taki sukces miały trzy czynniki, które pokrótce omówimy.



1. "American Dream"

Ten słynny amerykański sen, jest chyba wszystkim znany. Sława, pieniądze itd. Każdy o tym przecież marzy. Tommy Wiseau też marzył. Chciał stworzyć film, który będzie w jego mniemaniu arcydziełem i będzie mieć szanse na zdobycie Oscara. Jak pewnie wiecie Oscara nie zdobył, a film okazał się gniotem. Już w trakcie kręcenia ekipa filmowa, stwierdziła, że ten film będzie jedną wielką katastrofą. Nikt nie wierzył w projekt jakim był "The Room", tylko Tommy. I niestety film okazał się wielką klapą klapą jak przewidywano... ale co z tego? Wiseau się udało, nakręcił film - fatalny, ale to nadal film. "The Room". Kto z nas nie lubi tych którzy realizują swoje marzenia, a tym bardziej jeśli te marzenie okazało się słabe w skutkach. Mam wrażenie, że właśnie wtedy nawiązuje się pewna więź porozumienia. Gdyby "The Room" okazał się fenomenalny, byłby dziełem sztuki, nie zwrócilibyśmy na Wiseau uwagi, byłby gwiazdą, byłby trochę poza naszym zasięgiem - niby lubimy, ale mówimy o nim jak o kimś nad nami, nie ma tej relacji bo w końcu jak to prawdziwa gwiazda - możesz patrzeć, ale nie dotykać. Poza tym nie lubimy gdy ktoś jest nad nami, a gdy ktoś tak jak my chce spełniać marzenia, ale mu się nie do końca uda, albo zrobi coś tak złego jak właśnie "The Room", mamy poczucie, że ten gość jest jak my, a czasem nawet czujemy się od niego lepsi.

2. Tajemniczy Tommy 

Niby wiele osób wie kim jest Tommy Wiseau, zwłaszcza teraz po premierze "Disaster Artist", jednak ile tak na prawdę o nim wiemy? Tommy (jeśli się tak na prawdę nazywa) nigdy nie powiedział ile ma tak na prawdę lat (zawsze odpowiada dziennikarzom "tyle co ty"), skąd tak na prawdę pochodzi bo na pewno nie jest z Luizjany, jak do tej pory twierdził. Wiele teorii krąży o pochodzeniu Wiseau. Niektóre źródła nawet twierdzą że urodził się w Poznaniu i tak na prawdę nazywa się Tomasz Wieczor albo Wieczorkowski, ale żadna z tych informacji nie jest potwierdzona, jedyną poszlaką jest jego wschodnioeuropejski akcent. Poza kwestią pochodzenia i wieku, jest jeszcze jedna i chyba najbardziej nurtująca wszystkich kwestia. Skąd miał pieniądze na "The Room". Mimo że film okazał się okropny to nie oznacza że nie kosztował dużo. Wręcz przeciwnie. Box office wyniósł ok. 6 000 000 mln. $ a biorąc pod uwagę fakt, że film nie został wsparty patronatem żadnej wytwórni ani żadnego innego producenta poza samym Tommy'm to na prawdę spora kwota. Skąd takie wydatki, a no stąd że praktycznie 90% filmu była kręcona w studiu (choć część spokojnie mogła być zrealizowana na powietrzu - byłoby prościej i taniej) a także całe wyposażenie, które zostało kupione, (w tym dwie kamery, jedna cyfrowa i druga klasyczna filmowa 35mm) nie mówiąc już o całej ekipie. Skąd miał pieniądze? To wielka tajemnica, jak on sam. Może to właśnie ta tajemnica nas tak przyciąga do tego wyjątkowego gniota.

3. Lubimy kicz 

A może odpowiedź jest prosta. 
Może my po prostu lubimy kicz? Wiem że, dla niektórych brzmi to irracjonalnie, ale przecież gniotów u nas dziś pełno. Od horrorów klasy B, po kino Rodrigueza czy te okropne paradokumenty, które zdobywają kolejne szczyty popularności. Od części usłyszę "ale ja to oglądam dla jaj". Może i tak, ale to znaczy że dobrze się bawisz przy tego typach produkcjach. I nie oceniam tu nikogo. Ba! Przecież sama jestem horroromaniakiem i ubóstwiam te kiczowate slashery z lat 80' albo potwory Universala, które ludzie uważają za słabe. I dlatego też mogłam polubić "The Room" bo nie podchodzę do niego jak do filmów oscarowych, tylko z dużą dozą dystansu. Może właśnie cały urok tkwi w tym fatalnym dramacie psychologicznym, który finalnie dzisiaj stał się pastiszem, komedią czy innym tworem dla mas z których się śmiejemy. Moim zdaniem Tommy Wiseau, za parę lat, albo nawet już niedługo stanie się jedną z ikon naszych lat. To jego będzie się nosić na koszulkach, a nie Leonarda Di Caprio czy Jamesa Franco. I to nie jest żaden wstyd. To cudowny, dziwny wytwór, naszych czasów.

Uważam że, każdy z tych czynników mógł się przyczynić do tego fenomenu. I cudownie! By jednak zrozumieć w pełni fenomen tego "dzieła", musicie go obejrzeć. Na prawdę polecam byście wraz ze znajomymi, przy pizzy obejrzeli sobie "The Room". Zapoznajcie się z naszą ikoną najgorszych filmów i jego szalonym twórcą. Ja się zakochałam w tym złym filmie i nie wstydzę się tego!
Ten film jest tak zły, tak fatalny, że aż genialny.



Kavka.

piątek, 16 lutego 2018

Hina-matsuri ( 雛祭 )

Znalezione obrazy dla zapytania sake japonskieWitam Was serdecznie, nie przedłużając zapraszam do czytania!
Moje kochane kobietki, niedługo będziemy obchodziły nasze święto, oczywiście chodzi mi o Dzień Kobiet, który wypada w Polsce 8 marca. Każda z nas wie jak on wygląda i nie będę się tu na ten temat rozwodzić, ale co jest ciekawe w tym całym wstępie? Otóż nie ciekawi was to kiedy i jak czują się kobiety w Japonii w ten cudny dzień? Na początku zaznaczę, że mogłam was wprowadzić w błąd, ponieważ w Japonii nie obchodzi się Dnia Kobiet. Uznaję się za to Dzień Dziewczynek, Święto lalek, który przypada 3 marca.
Znalezione obrazy dla zapytania hina matsuriDzień ten przypada w sezonie kwitnienia brzoskwiń (według kalendarza księżycowego), bywa on również nazywany Momo-no Sekku (Świętem Brzoskwiń).

W ten dzień modlimy się w intencji wszystkich kobiet, o ich dobrobyt, kondycję fizyczną i psychiczną, szczęście i miłość oczywiście. Ogólnie każdy składa same dobre intencje w tym dniu. 
Rodziny Japońskie, w których są małe dziewczynki wystawiają w domu zestaw specjalnych lalek (jap. Hina-ningyo), w których główną rolę odgrywa para cesarska. Taki zestaw lalek może liczyć aż do 15 sztuk, laleczki te przekazywane są z pokolenia na pokolenie, uważa się, że im dłużej lalki były przekazywane, tym większe szczęście i dobrobyt przekazują danemu pokoleniu. Figurki te oczywiście nie służą do zabawy, a raczej do postawienia ich na półce i podziwiania ich pomyślnego wpływu na dziewczynki. Lalki wyciąga się dwa tygodnie przed tym świętem. Należy je schować do trzech dni po skończonym świętowaniu. Dlaczego? Ponieważ przesąd mówi o tym, że jeżeli nie schowamy lalek, to dziewczynka wyjdzie późno za mąż.

W ten dzień dziewczynką podaje się również specjalne potrawy mające zapewnić pomyślność. Jest to sushi z rybami udekorowane krewetkami, warzywami i jajkiem (jap. chirashi-zushi). Na deser natomiast bardzo często podawane są ciasteczka ryżowe i białe sake. Białe sake powstające z ryżu może zawierać nawe do 10% alkoholu. Więc przy częstowaniu dziewczynek, nigdy nie przekracza się norm.

Święto Hina-matsuri wywodzi się od starożytnych chińskich praktyk magicznych, w trakcie których wszelkie grzechy cielesne, choroby i nieszczęścia przenoszono na lalki, a następnie usiłowano się ich pozbyć poprzez wrzucanie lalek do rzeki. W niektórych regionach Japonii również zachował się podobny stary zwyczaj zwany hina-okuri lub hagashi-bina, w którym papierowe lalki spławiane są z nurtem rzeki, późnym popołudniem 3 marca.

No to wszystko na dziś ode mnie! Mam nadzieję, że dowiedzieliście się czegoś nowego. Miłego dnia/wieczora wam życzę Moi mili :) 
                                                                                                                                                                                      Ev.


PS.: Jeszcze na pożegnanie dam wam najbardziej uroczy gif jaki ostatnio widziałam *.*
KOCHAM YATO CAŁYM SERDUSZKIEM!

               


piątek, 9 lutego 2018

Historia i gracze


Kiedyś już pisałem o tym jak mistrz gry powinien wpleść historie postaci w fabule i umieścić je w wykreowanym przez siebie świecie. Dzisiaj zajmę się tematem kiedy gracie już sesję i coś idzie nie tak.
Mistrzowie gry, w szczególności ci młodzi mają w zwyczaju rozpisywanie fabuły krok po kroku od punktu A do B i tak dalej, aż do końca. Nazywam to prowadzeniem po sznurku, bo w takim stylu gry nie ma zbyt wiele miejsca dla graczy, ich akcji i interpretacji wydarzeń,a gracze są wręcz zmuszani do tego by iść wskazaną im ścieżką. Nie jest to zły sposób prowadzenia, ale nie jest też najlepszy. Bardzo łatwo można to porównać do grania na PC i tego jak dzisiejsze gry są tworzone. Istnieją jedne konkretne drzwi które możesz otworzyć i żadne inne, od danego npc otrzymasz tylko jedną informacje o fabule i nic więcej, ścieżka przez ruiny jest tylko jedna właściwa i żadna inna. Trochę to nudne no, ale pisanie historii w ten sposób jest już praktykowane od lat i jak się okazuje gracze są zbędni w tworzeniu tego typu przygody. To Książki charakteryzuje jednoliniowa fabuła i jeśli chcesz spełniać swoje ambicje tworzenia historii bez udziału osób trzecich zachęcam do napisania jednej z nich.
Innym sposobem prowadzenia jest kompletna improwizacja. Osobiście nie polecam tego ludziom zaczynającym przygodę w fachu mistrza gry. Łatwo się pogubić co, kto, gdzie i dlaczego, a na dodatek bardzo łatwo zepsuć klimat i całą sesję przez jedno głupie zdanie. Ja tak zaczynałem i mam sobie za złe tylko to, że moi gracze męczyli sią na początku ze mną i moimi "wspaniałymi" pomysłami na fabułę. Oczywiście z biegiem lat rozwinąłem się, lecz w dalszym ciągu zdarza mi się pierdzielnąć głupotę i coś odjaniepawlić. Jeżeli jesteś wieloletnim mistrzem gry i chcesz coś poprowadzić na szybko to polecam. Takie sesje zazwyczaj są w klimacie mocno heheszki i ludzie świetnie się przy nich bawią.



Złotym środkiem jest umiejscowienie się pomiędzy dwoma powyższymi stylami prowadzenia. Rozpisujesz sesję punktami pozostawiając pomiędzy nimi pole do popisu dla graczy. Robisz fiszki z ważnymi informacjami, wypisujesz długie wypowiedzi npc i w kilku słowach sam dla siebie ich opisujesz, żeby nie byli zbyt drewniani. No masz tą swoją pięknie rozpisaną sesję i możesz zacząć  prowadzić. Gracze ładnie się spisują i idą za fabułą, ale wiedz, że zawsze znajdzie się jeden który będzie robił ci na przekór. Zawsze tak jest gdy masz niedoświadczonych graczy, a na dodatek sam jesteś niedoświadczonym MG. Przynajmniej u mnie tak było i nadal się zdarza. Pomimo tego, że znamy się już kupę lat i rozegraliśmy nie jedną sesje, ciężko jest określić, który z graczy w tej sadze będzie stawał okoniem. Zazwyczaj jest to tłumaczone "bo moja postać.... (wstaw dowolny powód)" lub "coś mi tu śmierdzi". Ok skoro twoja postać ma inny plan na życie to po co ją prowadzisz? Zmień sobie postać na taką, która pasuje do sesji. No dobra ta postać jest istotna w fabule bo już sobie ją ładnie umiejscowiłeś jako MG i musisz ją ruszyć do przodu.
Jest kilka metod jak to zrobić i ja zazwyczaj praktykuję jedną z nich bo oszczędza mi roboty i dodaje kilka nowych relacji między graczami i ich postaciami :D
Prowadź tak, żeby oporny gracz nie miał się do czego przyczepić. Dla mnie to osobiście głupota bo wtedy wchodzisz w rolę małpy w cyrku. Twoim zadaniem jest bawić kapryśnego gracza i co najgorsze pozostali mogą to wykorzystać. To jest balansowanie na naprawdę wysoko zawieszonej linie z której jak spadniesz to cała twoja saga i praca w nią włożona zdechnie rozbijając się o piaszczystą glebę.
Porozmawiaj z graczem jak ma wyglądać fabuła. Nie jest to zły pomysł i świadczy dobrze o tobie jako o dobrym MG. Siadasz z graczem i mówisz mu co ci nie leży, jeżeli gracz w sensowny sposób wyjaśni swoje zachowanie to bez problemu dojedziecie do porozumienia i fabuła będzie się toczyć dalej. Jeżeli gracz stwierdzi, że nie ma o czym gadać i taka jest jego postać... nie graj z nim. Drastyczne kroki w takim przypadku są niezbędne by nie psuć zabawy tobie i innym- bo przecież po to się gra w RPG.



Szturchnij ich kijem, ale tak żeby poczuli. To jest to co robię zazwyczaj i póki co skutkuje. Pozwalasz graczowi stawać okoniem jedną, drugą, trzecią sesję i  w następnej sesji wplatasz ich w walkę. O Jezusie, ale taką walkę, że żaden zdrowy na umyśle człowiek nie będzie się w nią mieszał bo wie, że skończy się ona szybką utratą hp i zdrowia psychicznego graczy. Dodaj NPC który ma pomóc graczom uniknąć śmierci. Co robi gracz stający okoniem? Staje okoniem :D Jeżeli wysforował się na party leadera to jest jeszcze śmieszniej, bo cała drużyna przejmuje jego tok myślenia. Siedzisz sobie i trzymasz w ręku kości, patrzysz jak cały czas odrzucają wyciągniętą pomocną dłoń, uśmiechasz się pod nosem i czekasz. Wiadomo świat żyje, na dole przed budynkiem dalej trwa strzelanina, ktoś chce wedrzeć się do budynku w każdy możliwy sposób. Gracze dalej stoją jak kołki, ba oni nawet chcą iść na dół i walczyć. Dodajesz od siebie kilka opisów wybuchów i karzesz rzucić graczowi z "nasłuchiwaniem" i "pirotechniką". O tak weszło... granaty obronne. Te dziady robią duże bum, a jak wiadomo duże bum robi duże ała. Gracze dalej stoją okoniem. Tutaj wchodzi kij, ale taki kij z kategorii "f**k you and your cover" czyli coś co jest w stanie przebijać ściany, pojazdy, ludzi i to wszystko na raz. Unikanie wystrzelonego pocisku kiedy widzisz strzelca jest prawie niemożliwe, bo tu ratuje cię tylko intuicja i fuks, a co kiedy nie widzisz strzelca? No dostajesz tak w rondel, że krew jest wszędzie. Przepraszam, czy mam ukarać tylko tego jednego gracza? On dostaje oklep? OOOO nieeee... Dostają wszyscy, po równo jak w głównym zamyśle komunizmu. Postacie graczy leżą na ziemi i krwawią, ale baardzo krwawią. Co się dzieje? Ty sobie siedzisz i patrzysz. Oporny gracz w końcu zgadza się przyjąć pomoc pomimo tego "że coś mi tu śmierdzi", a reszta? Już nigdy mu nie zaufa. Właśnie uciąłeś nogi party leaderowi przy samych kolanach. Stracił autorytet, pozbawiłeś go tego na co tak długo i ciężko pracował. Czyja wina? A no jego oczywiście. Gracze przez następną jedną, dwie lub trzy sesje nie słuchają opornego gracza i jego pomysłów bo "pamiętasz twój ostatni genialny plan?!" Reszcie graczy przechodzą głupie pomysły odrzucania pomocy npc i unikania oczywistego brnięcia dalej w fabułę, do tego strofują się nawzajem i przestrzegają. Gracz przez którego zostali ukarani ma dwa wyjścia, albo się zrehabilituje i będzie grał jak człowiek, albo drużyna sama się go pozbędzie- jako postaci odsyłając ją 6 stóp pod ziemię  lub zwyczajnie wykopując gracza z ekipy za psucie zabawy.  
A co z wami? Znacie jakieś sposoby na motywowanie opornych graczy? No i przede wszystkim co myślicie o moich :D


Fluffy

poniedziałek, 5 lutego 2018

13 Reasons Why


Wiem, że BUM na tą produkcję już minął, ale dopiero teraz ją przetrawiłam. Nie było mi łatwo, bo wzbudziła we mnie dużo silnych emocji i dopiero teraz po uspokojeniu i odzyskaniu chłodnego spojrzenia naprawdę mogę się z Wami podzielić tym co mnie wzburzyło, a co dotarło do mojego serca. O losie, jaka ja byłam wściekła na tą Netflixową serię!

13 Reasons Why to serial podejmujący bardzo trudną tematykę: depresję oraz samobójstwo. Biorąc się za taką produkcję nie trudno o spłycenie tematu i uproszczenie wszystkiego do minimum. Jeśli chcecie wiedzieć, czy- moim zdaniem, Brian Yorkey poradził sobie z adaptacją powieści Yaya Ashera z 2007, zapraszam do lektury.

Żartuję, nie jestem w stanie stwierdzić, czy dobrze zaadaptował powieść, bo wcale jej nie czytałam. Dopiero zaczynam. Niestety bez entuzjazmu. Poszłam za modą i słowami przyjaciela: “Obejrzyj 13 Reasons, serio, mocne”. W ten oto sposób zrobiłam sobie maraton.

13 Reasons Why w 13 odcinkach opisuje nam życie Hannah Baker przed jej śmiercią, a dokładniej mówiąc- trzynaście powodów przez które popełniła samobójstwo. 13 powodów = 13 osób = 13 odcinków + jeden specjalny. (Sharky, do rzeczy!) Eh! Hannah jest uczennicą szkoły średniej, dorabia pracując w kinie, Clay
Jensen jest jej kolegą ze szkoły i z pracy, choć na początku myślimy, że byli sobie obcy. ( Ej wariatko, kim jest Clay?) A Clay! To nasz główny bohater! Musicie wiedzieć, że wnikam zawsze w jakieś szczegóły i mam problemy z określeniem kto jest głównym antagonistą w danej historii.(Sharky, zawsze za dużo kombinuje…to schorzenie natury psychicznej)
Eh wróćmy do Claya! Młody Jensen przeprowadzi nas przez tą dołującą i pełną bolesnych przeżyć historię. Po powrocie ze szkoły na chłopaka przed drzwiami czeka pudełko po butach zapakowane w szary papier- nie ma na nim adresu nadawcy. Tajemnicze i ekscytujące pudełko! Nie wiadomo od kogo, nie wiadomo dlaczego.... do czasu! Jest tam 7 kaset i mapa. Gdy tylko Clayowi uda się zdobyć walkmana i odtworzyć pierwszą z kaset dowiaduje się co powinien zrobić, a tak naprawdę od czego powinien zacząć, bo do 11 odcinka nic nie jest jasne.

Oglądając tą serię cały czas towarzyszymy jeżdżącemu po mieście chłopakowi, którego przewodnikiem jest głos zmarłej Hannah w słuchawkach.

Serial w głównej mierze opiera się na retrospekcji z narracją dziewczyny, gdy Clay słucha kaset. Gdy nie słucha oglądamy jego codzienność z którą się zmaga po śmierci koleżanki. Rodzi się problem, ponieważ: Clay nie bardzo chce słuchać kaset, a w dodatku wszyscy, którzy ich słuchali, tj. o nich wiedzą straszą go, że on też jest jednym z powodów. Z czasem zwycięża nad nim chęć poznania przeżyć, myśli i przyczyn, przez które Hannah popełniła samobójstwo. Wiecie, jacy są nastolatkowie? Ja trochę o tym zapomniałam i złościła mnie ta produkcja za irracjonalnie wyciągane wnioski, myślenie na wyrost niż słuchanie i tragizm w jaki popadali nasi bohaterowie. Gdy tak się triggerowałam, mój narzeczony szturchał mnie łokciem i mówił: “ o co ci chodzi? Ty też taka byłaś”. I wtedy czułam się jakby ktoś przetarł mi strasznie brudną szybę świetnym detergentem… Clay jest do bólu dramatyczny. Dużo histeryzuje, przeżywa całym sobą coś o czym jeszcze nic nie wie. Miota się. Boi się słuchać nagrań, ale chce sprawiedliwości dla Hannah. Emocje się z niego wylewają. Ciężko sobie to wyobrazić...jak ja bym się zachowała gdyby to do mnie trafiło takie pudło, gdy miałam 16/17 lat ? Boję się o tym myśleć. Byłam gorsza niż Clay.
(Ekhm...pss...nie chcę ci przeszkadzać, ale wiesz...fabuła, coś?)  A tak, wróćmy do fabuły.
Na pierwszej kasecie nasza bohaterka podaje zasady:
Reguły są proste. I tylko dwie. Po pierwsze, słuchacie. Po
drugie, przekazujecie taśmy dalej. Przy odrobinie szczęścia żadna
z tych rzeczy nie przyjdzie wam łatwo. Kiedy uporacie się już ze wszystkimi trzynastoma stronami – ponieważ jest trzynaście stron tej historii – przewińcie kasety, odłóżcie je do pudełka i przekażcie temu, kto następuje w opowieści po was. (...)
Na wypadek gdyby kusiło was złamanie reguł, przyjmijcie do
wiadomości, że zrobiłam kopie tych taśm. Zostaną upublicznione,
jeśli cały zestaw nie dotrze do każdego z was po kolei.
To nie była decyzja podjęta pod wpływem chwili.
Nie lekceważcie mnie... znowu.

Clay nie wie ile osób było przed nim dopóki nie dotrze do swojej taśmy, do tego czasu pozna doświadczenia Hannah związane z innymi osobami. Clayowi idzie ciężko słuchanie jak już mówiłam, bo gdy słucha, ocenia. Nie potrafi nie mówić o taśmach, nie potrafi nie zaczepiać ludzi z kaset. Hannah wypełnia  jego głowę, jej punkt widzenia jest jego. (To będzie chamskie Sharky. Przestań, nie będzie. Nie wiem jak to opisać więc po prostu wezmę się za to po kolei. Jeśli nie chcecie znać konkretów przeczytajcie tylko, pierwsze 4 słowa).
No to zaczynamy!

1 taśma: Justin Foley.

Justin był pierwszym chłopakiem Hannah. Tzn. chłopakiem, z którym miała swój pierwszy pocałunek. (btw. akcja Hannah żeby się nią zainteresował była kozacka, obczajcie. Wtedy pomyślałam wow ta laska była niezła!) Niestety Foley zachował się jak świnia i zrobił jej zdjęcie na zjeżdżalni ( z tego co ogarniam było widać jej bieliznę) i insynuował, że panna Baker jest łatwa i uprawiała z nim miłość na tym placu zabaw. Plotka poszła w świat. Pierwszy gwóźdź.

2 taśma: Alex Standal.

Alex był przyjacielem Hanah choć nie od razu i o tym się dowiemy. Na początku poznajemy go jako chłopaka, który sporządził ranking :największych towarów/pasztetów” z ich klasy. Nazwisko naszej bohaterki znalazło się na tej liście przy podpunkcie “Najlepsze pośladki”. I mnie to wtedy wydało się irracjonalne, Jakaś głupia lista, kogo to obchodzi? Ale później pomyślałam dłużej i książkowa Hannah mnie boleśnie uświadomiła: Do żadnego z późniejszych wydarzeń by nie doszło gdyby nie Alex i jego głupi ranking. Ale z tym to trzeba podziękować Justinowi, efekt śnieżnej kuli. I trochę tak jest, że bardziej zgadzam się z Clayem w tamtej chwili i nawet teraz mnie to frustruje...to, że to nie fair i Alex nie mógł przewidzieć co się dalej wydarzy. Życie.

2 taśma strona B: Jessica Davis

Spotkanie Jessicy i Hannah nie należało do super szczęśliwych, jedno z tych spotkań u szkolnego pedagoga po transferze z innej szkoły. Za wszelką cenę chcą żebyś się zaaklimatyzował więc parują cie z innym przeniesionym uczniem. Do bani, prawda? Ale dziewczyny się zaprzyjaźniły. Narzekanie i słodycze spaja nastolatki silniej niż klej! Problem w tym, że zazdrość i niedopowiedzenia są jak buldożer. Nie sposób nic przed nim uchronić.

Żartowałam, nie opiszę Wam wszystkich kaset, a to tylko dlatego, że przerabianie wszystkiego od początku jakoś strasznie mnie dołuje. Oto moje małe wprowadzenie.  Najbardziej rozrywa mnie fakt i powód dla którego Clay znalazł się na taśmie. Nie mogę się z tym pogodzić i nie pogodzę się chyba nigdy - Tak, głosie wiem, że to nastolatki i one myślą trochę inaczej, doskonale wiem. Ale jeśli kogoś odtrącasz...to on się nie domyśli, a jeśli nie potrafisz powiedzieć nie, gdy powinnaś… Bardzo doprowadza mnie do szału wręcz głupota Hannah w 10 czy 11 odcinku. TAK GŁUPOTA. Wydaje mi się, że osoba normalna uciekłaby od niebezpieczeństwa za wszelką cenę... ale niestety Hannah była już za bardzo niestabilna psychicznie. Co dziwne, wystarczająco racjonalna i stabilna na nagranie taśm po najtragiczniejszej rzeczy, która ją spotkała.

Jestem pod wielkim wrażeniem jak nasz główny bohater poradził sobie z problemem taśm! Był niesamowity, mówię Wam! Musicie obejrzeć ten serial choćby dla niego! Uchylę rąbek tajemnicy- dograł 14 stronę taśmy.

Ta produkcja Was zniszczy, sfrustruje, obedrze z racjonalnego i chłodnego postrzegania rzeczywistości i doprowadzi na skraj. Mimo wszystko obejrzyjcie. Moim zdaniem jest to wyjątkowo ważna produkcja, bo zwraca uwagę na niesamowicie ważny problem funkcjonujący w młodym społeczeństwie. Trzymajcie się cieplutko i dbajcie o swoje zdrowie psychiczne kochani!

~Sharky
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka