Hej...
pomyślałam, że napiszę dzisiaj coś odnośnie mojego dzisiejszego dnia. Na wstępie to mam takie przemyślenie, że chciałabym was jakoś nazwać (tak wiem, to brzmi bardzo nie fajnie). W sensie...chodzi mi o to, że chciałabym was móc się jakoś zwracać, do grupy ludzi, których interesuje to co tu bazgram od czasu do czasu. Może, hmm pomyślmy...Japonki? XD
Dobra dzisiaj jestem kiepska w wymyślaniu nazw, dla czytelników. Co poradzić. Jak macie jakieś propozycje rzucajcie śmiało :)
Ale przechodząc do rzeczy, o czym chciałam się z wami podzielić. Już wam mówię. Otóż: Zawsze mówcie co wam leży na wątrobie. Jestem osobą, która stara się żyć ze wszystkimi w dobrych kontaktach, nie chcę bez powodu wchodzić w jakieś nie mające sensu dyskusje. Mam też tak, że ciśnie mi się coś na język, ale bardzo często tego nie mówię. (Nie licząc mojego taty, ale to już kwestia charakterów). Żyję sobie w mieszkaniu które wynajmuję dwójce ludzi. Pani "X" I Panu "Y"
Pani "X"...co tu dużo mówić, nie lubię jej, i mimo, że zaczęłam chodzić do kościoła, szukam kolorowych barw w życiu...to jak patrze na nią widzę jedną, wielką, szarą plamę. Nie potrafimy w ogóle się dogadać, ale jak to ja...jest dla mnie obcą osobą, to bardzo często mimo, że coś mi nie pasuje w jej zachowaniu, to tego nie mówię. A teraz wiem, że już powinnam.
W końcu dzielisz z tym człowiekiem pewną powierzchnię kwadratową i wypadało by się jakoś tolerować, ja nie mówię o wielkiej przyjaźni, ale żyć na zasadzie symbiozy. Chodź czasami nawet trudno o to. Bardzo często myślę, że jest kłamliwa, aspołeczna (zamyka się cały czas w pokoju) i jest totalną bałaganiarą. Serio jeżeli myślicie, że to wy jesteście mistrzami w panowaniu nad chaosem, to mogę śmiało stwierdzić, że jesteście po jasnej stronie mocy.
Bardzo gryzło mnie to, że robi coś czego nie powinna, nie będę podawała przykładów, ale ja nigdy nie mówiłam jej o tym wprost, zawsze myślałam...to pewnie jednorazowe, a jak zrobi to ponownie to wtedy jej powiem. Minęło trochę czasu, zrobiła ową przecz ponownie, a ja zatoczyłam koło. Ale dzisiaj pękłam.
Nie wiem czy to za sprawą kiepskiego dnia, kolokwium z anatomii, gdzie wykładowca typowo uwziął się na mnie, czy po prostu kiepskiego humoru...ale byłam jak bomba zegarowa. I uwierzcie wystarczył jeden głupi wacik kosmetyczny, żebym wybuchła. Powiedziałam jej, że bardzo mnie to denerwuje, co robi, prosiłam, zwracałam uwagi (kiedyś coś napomknęłam..wow odezwałam się wtedy) a ona nadal swoje. I wiecie co? Jej ton odpowiedzi doprowadził mnie do szału, taki olewający drugą osobę, ale najgorsze było to że poprosiłam ją by naprawiła swoje zachowanie, weszłam do swojego pokoju, wyszłam do kuchni...a ona zrobiła mi po złości i powtórzyła swoje zachowanie...
JA WIEM NIE MACIE POJĘCIA O CO CHODZI, ALE MUSZĘ SIĘ WYŻALIĆ I W PEWIEN SPOSÓB PRZEKAZAĆ WAM MORAŁ, ALE NIE WIEM CZY MI WYJDZIE...
Wtedy stwierdziłam, że polecę po całości i powiem wszystko co mi leżało na sercu w stosunku do jej osoby. Nie interesowało mnie, to powiem wam szczerze, jak ona będzie się czuła. Ale mimo wszystko starałam to przekazać ze spokojem i szacunkiem...(a było trudno).
I weszłam do pokoju, powiedziałam wszystko co leżało mi na sercu, nie tłamsiłam się w sobie, nie zataczałam koła po raz kolejny. JAKA ULGA!
Także jaki morał?
Nie warto tłamsić w sobie uczuć, i głosu...bo tak naprawdę jak się nie odezwiemy ta druga osoba nigdy nie dowie się, że nam coś nie pasuje, albo pasuje (w zależności od sytuacji). Poczujcie się lekko, ale pamiętajcie, TOLERANCJA PRZEDE WSZYSTKIM!
Dziękuję, że chciało ci się to czytać. Miłego dnia/poranka/wieczoru.
TRZYMAJCIE SIĘ JAPONKI :3 Ev.
♥
OdpowiedzUsuń