piątek, 31 sierpnia 2018

Zalewski śpiewa Niemena w NFM




Kiedy myślę o wczorajszym koncercie, nasuwa mi się pytanie na temat polskich wokalistów.
    Do kogo należą najlepsze współczesne polskie głosy? Dla mnie bezapelacyjnie w czołówce rankingu, jeśli nie na pierwszym jego miejscu, jest Krzysztof Zalewski. Zwłaszcza na koncertach z trasy „Zalewski śpiewa Niemena” możemy zdać sobie sprawę z potęgi jego wokalu.
    Koncert we Wrocławiu zaczął się spokojnie. Zalewski wyszedł na scenę z gitarą akustyczną. Przywitał się z publicznością i zaczął od opowiedzenia o sytuacji z pewnego koncerty Talking Heads, kiedy to wokalista David Byrne wyszedł jako jedyny przed publiczność również z gitarą akustyczną. Opowiedziawszy tę krótką historię, dodał, żeby ludzie pamiętali o tym, że mimo iż jest to hołd dla wielkiego artysty, wciąż są na koncercie rockowym i chciałby, żeby wstali z miejsc, klaskali i śpiewali. Po tych słowach zaczął grać „Sen o Warszawie”. Klaskała w rytm i śpiewała razem z wokalistą. Już w tym pierwszym utworze utwierdził mnie w mojej fascynacji jego głosem.
    Na scenę weszła reszta zespołu, a przy mikrofonach z boku sceny miejsce zajęły siostry Przybysz. Po tym zagrali między innymi „Przyjdź w taką noc”, „Jednego serca”, „Kwiaty ojczyste”, „Począwszy od Kaina”, „Dziwny jest ten świat” czy „Domek bez adresu”. Muszę jednak przyznać, że największe wrażenie zrobiły na mnie dwa inne utwory. Najpierw „Status mojego ja” i pod koniec koncertu „Doloniedola”. Miałam wtedy ciarki non stop. Zwłaszcza, kiedy pojawiały się chórki.



    Mniej więcej pośrodku występu swój czas miała Natalia Przybysz, która wykonała „Mów do mnie jeszcze”. Jej głos rozlał się po sali. Mimo że osobiście nie przepadam za jej wokalem, nie można odmówić mu mocy.
    Kolejny utwór wykonała solo Paulina Przybysz. „Ode to Venus”. Ciepły wokal starszej siostry Przybysz rozlewał się po sali. Muszę przyznać, że była to chyba najbardziej awangardowa piosenka tego wieczoru.
    Bardzo wiódł mnie również „Pielgrzym”. Zalewski zapowiedział utwór jako przeniesienie nad upalną Saharę. I było to bardzo trafne. Naprawdę miało się silne poczucie obecności afrykańskiej pustyni.
    Cały koncert sprawiał wrażenie bardzo teatralnego i spokojnego, dzięki ciepłym światłom i ruchom scenicznym muzyków. Zalewski prowadził całość pięknie, dopowiadając pomiędzy utworami swoje przemyślenia lub krótkie anegdotki.
    Uważam, że był to jeden z bardziej genialnych koncertów polskich artystów na jakich miałam okazje być. Jeśli ktoś ma jeszcze możliwość wybrania się na tę imprezę, a się waha, zaręczam – warto!


Brownie.

piątek, 24 sierpnia 2018

HAPPY!


Tak, wiem, że obiecałam Patricka Melrose (Showtime mi nie pozwala), The Siren (opuściła mnie wena) i cokolwiek o drugim sezonie 13 R3asons (moja depresja mi nie pozwala) więc zapraszam na coś z innej półki.

“Okryty hańbą policjant i zabójca, Nick Sax odkrywa kryminalny spisek, przeżywa atak serca i poznaje Happy’ego- latającego jednorożca, którego tylko on widzi.”- usłyszałam ten netflixowy opis kiedy szukałam czegoś mocnego i dobrego do obejrzenia. Moja reakcja? “Weź w ogóle mi tego nie włączaj jeśli nie chcesz żebym to shejtowała po pierwszym odcinku, Dawej Dextera”. I jak Sharks? Hejtujemy? Omg… oczywiście, że nie!

Witam w końcu z powrotem w mojej rubryce! ( ekhm naszej) Tak naszej! Powracam do Was z całkiem nietypową produkcją (zdążyli się już skapnąć gruba rybo .-.)! Śmiesznie to zabrzmi, ale do momentu pojawienia się tytułowego bohatera byłam w 100% przekonana, że oglądam Dextera (tak, hańba, wiem) i może dlatego nie nastawiłam się ofensywne. Tak więc! Happy jest amerykańską produkcją Original Film, Sony Pictures Television oraz Universal Television emitowaną od 2017 roku, a także adaptacją serii komiksów Granta Morrisona i Daricka Robertsona. Emituje go od 6 grudnia 2017 roku SyFy, a od jakiegoś czasu w Polsce dystrybuowany jest przez Netflix. Wikipedia podaje, że wyszło 13 odcinków w 1 sezonie- ja jestem na 8- bo tylko tyle udostępnia moja kochana platforma, ale to dobrze, bo ta wygooglowana wiadomość właśnie rozświetliła moje serce niczym lampki choinkę w Boże Narodzenie!

Fabuła! Werble proszę! W pierwszych minutach poznajemy Nicka, który wygląda jak menel i po zwymiotowaniu krwią strzela sobie w głowę. KONIEC.
Oczywiście żartuję….to tylko jego marzenia. Na początku wiemy jedynie tyle, że Nick nie boi się śmierci, ba nawet jej pragnie, jest w życiu nieszczęśliwy i zarabia na zabójstwach. Jest to typowy schemat byłego gliny, którego dobre i sprawiedliwe serce zostało skopane przez skorumpowany system, przez co popadł w alkoholizm, narkotyki oraz hazard, a życie ludzkie stało się nic nie warte.
W następnej kolejności poznajemy małą Hailey i jej mamę. Jadą na występ Wishees- dziwnych, teletubisiopodobnych creepy tworów, które są nowym trendem wśród dzieci. Na jednym z życzeniobalów organizowanym przez Sonny’ego Shine (jednego z Wishees) dziewczynka zostaje porwana. I tak zaczyna się naprawdę pokręcona historia.

Na ratunek, a raczej po ratunek udaje się wymyślony przyjaciel Hailey- Happy. Na początku pierwszoosobowy widok kamery wprowadza niezły zamęt, ponieważ jak to przystało na roztrzęsionego latającego kuca jego ruchy są chaotyczne, jednak nie musimy się z tym długo mierzyć-bardzo szybko naszym oczom ukazuje się jakże odrealniona kreacja Happy’ego. Swoją drogą możecie go zobaczyć na zdjęciu powyżej(a praca kamery jest non stop świetna). ;)

Jak Sax reaguje na Happy’ego? Oczywiście myśli, że to kolejne omamy wywołane morfiną lub innymi dragami, jednak błękitne stworzenie trzyma się kurczowo Nicka namawiając go na podjęcie misji ratunkowej. Saxowi szczerze mówiąc nie w głowie ratowanie “jakiejś” tam dziewczynki wymyślonej przez wymyślonego latającego jednorożca zawracającego mu cztery litery.  Ma większe problemy- podczas ostatniego zlecenia, zabójstwa braci Sarramuccich- najmłodszy z nich wyjawił mu hasło przekazane przez Dona- bosa włoskiej mafii. To sprawiło, że stał się głównym celem i jedyną osobą dzierżącą największy sekret i największą potęgę włoskiego półświatka. No więc tak, Nick ma przerąbane, kłopoty się go trzymają, jednak zawsze wychodzi z nich cało, a do tego jakiś jednorożec, którego tylko on widzi mówi mu, że porwana dziewczynka jest jego córką. Oczywiście, że Sax nie wierzy w to za grosz, dlatego tak późno podejmują akcję ratunkową.

Mafijne tło, wartka, krwawa i dynamiczna akcja, wątki retrospekcyjne przenikające teraźniejszość oraz wątki i wpływy gangsterskie w  szeregach policji zgrabnie się łączą i tworzą spójną całość. Nawet totalnie oderwane od rzeczywistości fragmenty reality show- życie bogatych kobiet włoskiej mafii (matki zabitych braci Sarramuccich), czy wstawki z show Jerry’ego Springa dodają tylko uroku. Czasem Happy! wygląda jak ostra faza na dragach (poprawnie) a odrealnienie i szaleństwo przejmuje stery i to nie ujmuje nic a nic tej adaptacji.

Świetne sceny akcji, czarny humor, dobry montaż oraz wspaniała praca kamery i oświetlenia tworzą niesamowity klimat tego serialu, a głębokie, wielowymiarowe postaci z niezależną motywacją chwytają za serca. Ta produkcja (rzadko ci się to zdarza Shark) jest kolejną po Hannibalu, w której każda z postaci nie dość, że jest niesamowicie napisana i stworzona to jest także świetnie odegrana (omg sama mimika Christophera Melony’ego lub psychopatyczny uśmiech Patricka Fishera przyprawiają o dreszcze).

Jak już wspomniałam każda postać jest niesamowita- w dobrym i złym tego słowa znaczeniu- i nie chcę tu za dużo zdradzać, ale moją “ulubioną” jest stanowczo Smoothy. Kim jest Smoothy? * robi obrzydliwy grymas i się wzdryga* No więc jego profesja to...nie, *drapie się po głowie* Smoothy w życiu pasjonuje się i zarabia na torturowaniu ludzi. Czasem jest nianią i co przerażające jest w tym dobry. W ten sposób łączy pasję z pracą i działa głównie na usługach mafii. Za każdym razem,gdy się pojawiał miałam ciarki na plecach i przeczuwałam najgorsze- co upokarzające czasem był w cholerę słodki co przerażało dwa razy bardziej. Najgorszy z momentów ze Smoothy’m chyba jest moment, w którym pokazuje Nickowi czemu ma ksywę Silk Smoothy…. możecie sobie tylko wyobrazić...abo….OBEJRZEĆ SERIAL!

No więc Sharks poleca bardzo! Ja na początku byłam taka “WTH…”, bo ciężko było mi przyswoić dosłownie jeden fantastyczny element w całej produkcji, ale warto się uśmiechnąć i go zaakceptować (: Nie chcielibyście obejrzeć dobrych scen akcji, walki oraz dowiedzieć się jak zmienia się wymyślony dziecięcy przyjaciel, gdy wkroczy do brudnego jakże ludzkiego świata mafii? Oh, i dlaczego Nick Sax jest menelem?
Zapraszam do oglądania Happy’ego! wszystkich o otwartych umysłach oraz mocnych nerwach- będą niezbędne, ponieważ oprócz czarnego humoru, dużo tu brutalności i tragedii, a trup ściele się gęsto.
Swoją drogą zapowiedzieli 2 sezon, więc wszystkie niedopowiedziane, a jakże ciekawe wątki i kwestie zostaną rozwiązane!
Bawcie się dobrze!

~Sharky

czwartek, 16 sierpnia 2018

Pierwszy raz w Egipcie - moje wrażenia.

W Egipcie byłam pierwszy raz, dlatego chciałabym wam opowiedzieć o moim pierwszym wrażeniu na temat tego kraju. Głównie chciałabym skupić się na pobycie hotelowym. Czego oczekiwałam, jakie były moje wyobrażenia itp.

Przede wszystkim zacznę od tego, że byłam w miejscowości Marsa Alam. Lot samolotem trwał 4h15'. Dla mnie była to katorga, nie przepadam za ciasnymi miejscami, a tam było wyjątkowo mało miejsca. Z lotniska do hotelu jechałam 40 minut. Po drodze nie mijaliśmy nic szczególnego, same śmieci i pustynie. Od czasu do czasu stawiane były nowe budowle, były to zapewne miejsca na nowe hotele. Zachwycił mnie natomiast widok Morza czerwonego, mieniło się na wszystkie odcienie błękitu. 



Hotel wizualnie bardzo mi się podobał. Był naprawdę duży, posiadał 4 baseny przystosowane dla dzieci i dorosłych, dwa bary przy basenach, towel center, dużą ilość leżaków i piękną roślinność i co najważniejsze rafę koralową.


Jeden z basenów



Pokoje hotelowe


W rzeczywistości jednak było troszkę inaczej. Kiedy weszliśmy do recepcji uderzył nas niesamowity zaduch. Recepcja powinna posiadać klimatyzację, zupełnie jak restauracja natomiast obsługa nie robiła sobie nic z tego, że turysta który przesiaduje na jedzeniu czy recepcji zwyczajnie się dusi.
Na obszarze hotelu znajdowały się również małe sklepy z ubraniami, olejkami, perfumami i biżuterią. Właściciele zaczepiali mnie na każdym możliwym kroku, żeby zajrzeć, tylko spojrzeć na to co posiadają. Widomym było, że jak już zdecyduję się tam wejść powinnam coś kupić. Tłumaczyłam właścicielom, że nie chcę niczego kupować, nie potrzebuję takich pamiątek z wyjazdu. Patrzyli na mnie z byka, ale codziennie ponawiali prośby. Chodzili nawet za mną parę naście kroków i łapali za rękę, żebym z nimi poszła. Nie podobało mi się to, ponieważ czułam się zwyczajnie osaczana i czułam się nie swojo za każdym razem, gdy tamtędy przechodziłam. A przechodziłam dosyć często bo szłam prawie codziennie na recepcję bo tylko tam było wi-fi.

Skoro mowa o wifi. W Egipcie wi-fi jest przeważnie płatne, albo w ogóle go nie ma. Kiedy wylądowaliśmy na lotnisku w Marsa Alam, kupiliśmy internet, dokładnie 10 GB, zapłaciliśmy 15 euro. Po paru dniach zakupiony internet już nie działał i karta była do wyrzucenia, okazało się że nas oszukali i dali nam chyba 1GB (przepraszam nie pamiętam ile dokładnie bo nie znam się na tym). Okazało się jednak, że w naszym hotelu internet jest, jednak na samej recepcji, nigdzie indziej dodatkowo działał tragicznie. Dla mnie było to przykre, bo bardzo chciałam kontaktować się z przyjaciółmi.

Idąc dalej oczami mojej wyobraźni, z recepcji udalibyśmy się w stronę restauracji i Royal Baru. Jedzenie w restauracji było średniej jakości. W miarę do zjedzenia był ryż i kurczak. Wołowina była całkiem w porządku i zupy, takie bez wyraźniejszego smaku, ale serio ujdą. Natomiast wszystko inne to już właśnie inna bajka. Wszyscy pytali mnie czemu nie jadłam kartofli, odpowiadałam: dlatego, że były na w pół surowe, warzywa były nie dobre (pomidory takie ciapki, ogórki to samo). Nie wiedzieć czemu po sałatach, paprykach i innych warzywach ludzie dostawali bardzo, ale to bardzo dużych niestrawności. Podejrzewaliśmy, że te warzywa były po prostu myte w ich wodzie.
Egipcjanie, którzy przyjechali na wakacje również do tego hotelu byli....hm dali odczuć swoją obecność.  Wpychali się w kolejki, przy stole zostawiali bałagan jakiego mało, dzieci jadły na stołach, zabierali serwetki, sztućce dla siebie, szklanki itp. Byli w dotatku bardzo głośni. Godzina trzecia nad ranem, krzyczą, biegają, skaczą...nie dali człowiekowi zwyczajnie odpocząć.

Na basenie zabierali ręczniki z zajętych leżaków, żeby położyć tam własne. Było to bardzo nie fajne zachowanie, bo za zgubienie takiego ręcznika z towel center opłata była naliczana w wysokości 70 dolarów.

Ale narzekam co? No to są chyba takie największe minusy które nie dawały mi spokoju, to teraz przejdę do pozytywów. Tak, były xd

Rafa koralowa. Słuchajcie to jest po prostu coś cudwnego.


Rafa koralowa

Woda jak już, wcześniej wspominałam mieniła się na wszystkie odcienie błękitu i była niewyobrażalnie czysta i ciepła. Serio, razem z bratem śmialiśmy się, że woda mogła by być chłodniejsza. Nasz hotel znajdował sie przy samym morzu, więc to był duży plus. Od brzegu przez około 50m wda była bardzo płytka, potem był deliaktny spadek i poziom wody sięgał do około kolan. Już wtedy między moimi nogami pływały niesamowite ryby. Żółte, czerwone, niebieskie (Dori z nemo xd), Kolorowe, małe duże. Słuchajcie tego nie da się opisać, to trzeba zobaczyć na własne oczy.
Sama rafa jest bardzo kolorowa i bogata w ukwiały różnych form: kółek, podobnych do gałęzi drzew, gąbek i inne. Kiedy nurkowałam odrobinkę głębiej miałam wrażenie, że otacza mnie kilka setek ryb, które kompletnie się nie bały człowieka. Udało mi się napotkać żółwia. Byłam w szoku, bo nie wyobrażałam sobie tego, że mogą być takie wielkie, skurczybyki. W dodatku w swoim środowisku wydają się niezwykle dostojne. Tacie i bratu udało się spotkać: płaszczkę, żółwia, murenę (z tym ostatnim radzę brać to z przymrużeniem oka, tata ma czasem bujną wyobraźnię :D)

Filmik rafy
W tym filmiku widziałam wszystkie ryby na naszej rafie.

Hotel posiadał bardzo fajną ekipę animatorów, którzy każdego dnia umilali pobyt w basenie. Prowadzili streching, aqua areobik, siatkówkę plażową, pule, latino itp.
Byli bardzo mili, uśmiechnięci w dodatku skorzy do zabawy w basenie. Mnie się bardzo podobało ich nastawienie do lubi, bo chcieli rozmawiać z każdym, podeszli, nie bali się, robili zdjęcia. Ja zdaję sobie z tego sprawę, że to ich praca, ale mimo wszystko uważam, że oprócz tego potrzeba jeszcze trochę powołania do tej roboty, a oni je zdecydowanie mieli. Dodatkowo codziennie wieczorem prowadzili różne wieczory dla umilenia czasu np: Fire show, comedy show, konkurs na miss/mistera hotelu (zostałam miss :D) i wiele innych.

W Egipcie polecam, jeżeli kiedyś ktoś będzie, napić się herbaty z hibiskusa. Jest fenomenalna. Kupiłam pół kilo i przywiozłam do Polski. Jeszcze kupiłam sporo innych smaków: jaśmin, pomarańcza, mango, jabłko, gruszka, czarna, zielona, guawa. Naprawdę jeżeli szukacie prezentu dla kogoś, polecam kupić herbaty, nie zmarnują się a są pyszne w smaku. Zresztą kto nie lubi herbaty? :D

Co jeszcze robiłam pierwszy raz? Paliłam sziszę. Jednak nie podeszło to w moje gusta, czułam jakbym paliła węgiel a nie arbuzika. Plus myślałam, że daje to więcej dymu, pomyliłam się haha. Ale nasi znajomi mówili, że to prawdopodobnie wina złego rozpalenia sziszy, ale już się tak zraziłam, ze odpuściłam.

Miło wspominam serię masażów, na które zapisałam się z mamą, safari quad. Safari quad jest to przejażdżka kładami po pustyni, odwiedzając przy okazji wioskę beduińską.


Wioska Beduińska

Ciekawostka: Wioski Beduińskie często są położone przy plażach w okolicy raf koralowych wiecie dlaczego?

Bo miejsca przy rafach są dla nich bardzo opłacalne, bo gdy jakiś inwestor będzie chciał tam postawić hotel, właśnie ze względu na piękną rafę koralową, będzie musiał postawić każdemu Beduińczykowi dom i zapewnić dobre warunki bytowe.



Dom rodziny Beduińskiej.

Tyle nasuwa mi się pierwszych wrażeń z mojego pierwszego pobytu w Egipcie i najpewniej już ostatniego. Jeżeli byliście, macie inne wrażenia lub podobne, napiszcie mi o nich, chętnie poczytam jak ktoś przeżył wakacje w Egipcie.
No to tyle ode mnie, życzę miłych wakacji tym, którzy jeszcze swoich nie przeżyli. Cześć, trzymajcie się!   
                                                                                          Ev.



niedziela, 12 sierpnia 2018

Krótka historia z Pol'and'rock Festival


Przyznam że jeszcze nigdy nie byłam na żadnym festiwalu muzycznym czy innej takiej większej imprezie.W tym roku udało mi się zaliczyć mój pierwszy raz z Woodstockiem... znaczy Pol'and'Rock Festival ;) Skoro to mój pierwszy festiwal nie chciałabym się rozpisywać o tym co jest ważne, a co nie (może za rok przed, a nie po festiwalu). Chciałabym opowiedzieć Wam moją krótką historię o tym co mnie spotkało na tym festiwalu.

Jeśli chodzi o moje wrażenie... To byłam na prawdę zachwycona tym co zastałam. I mówię tu o ludziach. Ciężko mi opisać jak bardzo serdecznych ludzi udało mi się spotkać na Pol'and'Rock Festival! Zamiast tego, wystarczy że opowiem co takiego ci ludzie dla mnie zrobili. Gdy jednego wieczoru udałam się na Kryszne, zobaczyłam koncert zespołu, którego przyznaje nawet nie znałam wcześniej. Grali jednak rewelacyjnie! Niestety, nie mogłam wejść do środka by być bliżej sceny, ponieważ jestem osobą chorą na epilepsję i stroboskopy, których było pełno mogłyby wywołać u mnie atak, więc stałam i tańczyłam przed telebimem. Nie przeszkadzało mi to, bo w moment znalazła się grupka ludzi, która również bawiła się przez wejściem. Nie znałam ich kompletnie, ale dziewczyna z tej grupy, chwyciła mnie pod rękę do tańca. Gdy się zagadaliśmy, wspomniałam że to mój pierwszy Woodstock. Zaczęli się pytać i jak mi się podoba, czy byłam już tu czy robiłam tam to itd. Zapytali się także czy kiedyś poszłam z falą (znaczy tak na rękach podczas koncertu), przyznam że zawsze chciałam być tak porwaną przez tłum ;). Powiedziałam że nigdy tego nie robiłam, a brzmi rewelacyjnie, ale nie mogę podejść pod scenę ponieważ mam padaczkę a nie wiem jak się zachowam od świateł, dlatego tu też stoję. Zwykle w tym momencie ludzie, mówią mi jak to im przykro i jest koniec tematu, albo pytają się mnie jak to jest z tą padaką. Tu tak nie było. Całą grupą stwierdzili że tak nie może być i postanowili że skrzykną ludzi na zewnątrz gdzie staliśmy i zrobią mi falę tutaj. Byłam w szoku... Na początku się wahałam, ale później to poszło samo. Udało się! A ja bawiłam się niesamowicie i mam niesamowite wspomnienia z mojego pierwszego wypadu na ten cudowny festiwal! Było to na prawdę uroczę i chyba nigdy nikt z obcych ludzi nie zrobił dla mnie tak sympatycznej rzeczy. Może brzmi to dla niektórych jak błahostka, jednak nie dla mnie. Jeśli się wciąż zastanawiasz, czy tam jechać w kolejnym roku. To jedź! Może się razem spotkamy na miejscu ;)

P.S: Nie poznałam się wtedy z każdym z imienia, jednak jeśli któryś z bohaterów tej historii to czyta, i kojarzy mnie, to bardzo Wam dziękuje za świetną zabawę i te wspomnienia! 

Pozdrawiam 
Kavka
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka