poniedziałek, 29 stycznia 2018

Wspomnienie lata i najlepszego koncertu w życiu - Guns n' Roses




A cała historia zaczęła się od mojej sesji letniej pod koniec czerwca i koncertu mojego ulubionego zespołu, w czasie którego miałam najważniejszy egzamin.
W lipcu pojechałam jednak do Pragi.  Nie odliczałam jednak dni ani godzin do koncertu, a to z tego względu, że zaczęłam się pakować i kupować bilety dopiero na dzień czy dwa przed wyjazdem – czekałam na wyniki egzaminów.
Emocje zaczynały się już w momencie, kiedy w dniu koncertu, chodząc po Starym Mieście mijałam kolejnych ludzi w t-shirtach z różnymi wersjami logo zespołu. Zdecydowana większość była jednak z nadrukiem okładki płyty „Appetite for Destruction”. Zapewne ze względu na zbliżające się trzydziestolecie wydania krążka.
 


I w tym momencie już pewnie domyślacie się o jaki zespół chodzi.
Na praskie lotnisko na godzinę przed zaczęciem się imprezy i ustawiłam się wygodnie 4 czy 5 metrów od barierek. Emocje narastały.
Zaczęło się od supportów. Pierwszy na scenę wszedł zespół Jesse Jo Stark, który gorąco polecam. Wspomnę tylko, że na wokalu była niezwykle charakterystyczna dziewczyna, a cała muzyka porywająca. Jako drugi zespół wystąpił Biffy Clyro. Ten zespół znałam wcześniej, z kilku naprawdę fajnych kawałków, ale to co zobaczyłam na scenie wyrzuciło mnie z klapek. Niestety w negatywnym sensie – słabe nagłośnienie, wokalista krzyczał i w sumie to nie było słychać co… No cóż… Nie mniej jednak jestem w stanie uwierzyć, że może się to podobać. Ja niestety chyba jeszcze nie dojrzałam do tego rodzaju muzyki :P( chętnych odsyłam do utworu „God & Satan”, ja go bardzo lubię – jeden stylistycznie spokojny, wybił się ponad inne kawałki na koncercie).
Główny koncert miał zacząć się o 19:00. Byłam w 2012 roku na ich koncercie w Rybniku i grać zaczęli z ponad 3-godzinnym spóźnieniem, jeśli dobrze pamiętam, więc nie oczekiwałam zbyt wiele.
Ale… Nie minęło dużo czasu od planowanej godziny rozpoczęcia i usłyszałam to… Intro „Looney Tunes”, ze sceny padło pytanie „Prague, you’re ready for a little Bohemian Tragedy?”, a tłum zaczął skandować…
„GUNS N’ ROSES!”




Pierwsze dźwięki „It’s so Easy” rozbrzmiały wokół i poczułam ciarki na całym ciele. Wszystko brzmiało i wyglądało idealnie! A ja stałam dokładnie naprzeciwko Duffa, który na marginesie teraz wygląda zdecydowanie lepiej niż 30 lat temu.  Kolejnym utworem był „Mr. Brownstone” i  „Chinesse Democracy”. Zastanowiłam się wtedy ile zagrają kawałków z tej płyty, ale niedługo później przekonałam się, że  „Better” oraz „This I Love”, które wyszło cudownie. Robili na scenie niesamowite show, choć dało się odczuć lekki dystans między Slashem a Axlem, próżno było szukać żartów i bliższego kontaktu jak na koncertach „Use Your Illusion”. „Welcome to the Jungle” – przed koncertem zastanawiałam się, czy Axl da radę zaśpiewać ten kawałek. Oglądałam wcześniej nagrania z wcześniejszych koncertów i bywało z tym różnie, ale na żywo nie odczułam niczego negatywnego. Było dobrze. Następnie usłyszałam kilka numerów z „Use Your Illusion” – „Live and Let Die” (w oryginale Paula McCartneya oczywiście bardziej elektryzujący od coveru) i odrobinę niedoceniony „Double Talkin’ Jive”. Kolejny był mój drugi ulubiony utwór zaraz po „It’s so Easy” - „Estranged”, który moim zdaniem jest wybitny. Dalej „Rocket Queen”, „Civil War”, do którego mam niezwykły sentyment, podobnie jak do „Don’t Cry” ze względu na historię z Rybnika sprzed pięciu lat. No i niszczący „You Could Be Mine”, „Coma” (za którą raczej średnio przepadam). W między czasie oddano mikrofon Duffowi. „You Can’t Put Your Arms Around the Memory / Attitude”. Basista zrobił coś niesamowitego! Na to czekałam od początku wyjazdu do Pragi. Axl w tym czasie któryś już raz zdążył się przebrać. Oczywiście nie była to taka ilość zmiany odzienia jak w przypadku koncertów z lat ’90. Po tym przyszła kolej na Slasha. Zaczął grać „The Godfather”, co wprawiło mnie w osłupienie. Moim marzeniem z nastoletnich czasów było zobaczyć to na żywo. Nawet pisząc o tym teraz, mam ciarki! Slash z „Ojca Chrzestnego” przeszedł „Sweet Child O’ Mine” . Odniosłam wtedy rażenie, że wszyscy na to właśnie czekali. „Used to Love Her”, zapowiedziany przez Axla w sposób następujący: „utwór o związkach, relacjach i takim tam gównie” i „My Michelle”. W pewnym momencie wokalista opuścił scenę, zostawiając instrumentalistów w coverze „Wish You Were Here”. I ten moment, kiedy patrzysz w lewo na Duffa, spoglądasz na środek sceny, a tam stoi fortepian, który wyjechał spod podłogi chwilę temu... I wiadomo, co chwilę później usłyszała publiczność… „Novenber Rain”. Jeden z technicznych podał Axlowi piwo, a ten zażartował, że w USA nie mówią na niego Budweiser, ale Chechovar. Po nim kolejny cover  - „Black Hole Sun”. Szczerze mówiąc, myślałam, że nigdy w życu nie porwie mnie „Knockin on Heaven's Door”, ale myliłam się, bo utwór wyszedł co najmniej zachwycająco. I tu zaczęła się chwila ciszy, którą przerwało trąbienie pociągu – „Nightrain”. I nadeszła ta wyczekiwana przeze mnie chwila uspokojenia utworami „Patience” i „Sorry”. Po czym wreszcie „Don’t Cry”, którego publiczność w Grańsku nie usłyszała. Po tym niezaprzeczalnym hicie zdziwiłam się bardzo, słysząc znajomą melodię w oryginale wychodzącą od The Who.





Koncert zakończył wielki finał – „Paradise City” – pod koniec numeru w powietrze strzela trójkolorowe konfetti w barwach czeskich, fajerwerki rozświetlają niebo nad lotniskiem Letnany, a zespół w świetnym stylu zamyka całość występu – kłaniają się, Axl rzuca mikrofon w publiczność (współczuję temu, kto oberwał), Slash wysypuje w publiczność kostkami do gitary, a Duff rzuca frotkę rodzicom z kilkuletnim dzieckiem w pierwszym rzędzie(stali tuż przede mną).
Wszyscy zaczęli wylewać się z lotniska. Nigdy w życiu nie widziałam takiej masy ludzi. I prawdopodobnie po tym 3,5-godzinnym koncercie każde z nich, podobnie do mnie, było zdania, że właśnie skończył się najlepszy koncert na jakim kiedykolwiek byli.


    Pozdrawiam wszystkich serdecznie,
Brownie ;)

2 komentarze :

  1. Tylko pozazdrościć *.*
    Świetnie opisany koncert.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam ten zespol. Zaczelam ich sluchac ich dosc, pozno. Musialam dojrzec do takiej muzyki i teraz jest on jedenym z kilku moich topowych zespolow do sluchania. Zazdroszcze Ci tego koncertu. ;) Swietna muzyka i tyle, ciezko cos wiecej powiedziec.
    Zapraszam do siebie:
    http://zeszminkanaustach.blogspot.com/2018/01/dziewczynka-w-gryzacej-sukience.html

    OdpowiedzUsuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka